Jesteś psycholem, który postanowił popełnić samobójstwo w bardzo efektowny sposób – zabierając ze sobą z tego łez padołu jak najwięcej ludzkiej niegodziwości i brudu. Hatred, innymi słowy. Sprawdź naszą recenzję i dowiedz się, czy jest to gra dla Ciebie.

Gra polskiego Destructive Creations od początku interesowała mnie bardziej jako zjawisko, niż jako produkt finalny. Udało jej się wywołać potężne zamieszanie w mediach. Należące do obozu zajadłych przeciwników projektu media walczyły o to kto bardziej dobitnie napiętnuje bezmyślną przemoc. Reszta w tym czasie wykorzystywała po prostu świetną okazję do budowania wizerunku niezależnych i tolerancyjnych – innymi słowy mało kto pozostał obojętny. Ze względu na niewielką liczbę neutralnych, recenzowanie Hatred nie należy do zadań wdzięcznych. Niska ocena może być odebrana jako akt „cenzury”, wysoka natomiast zasugerować psychopatyczne ciągoty.

Przede wszystkim, mimo sporych kontrowersji, nie jest to tytuł manifestujący cokolwiek. Nikt nie stawia tu pytań w stylu „czy w tych innych grach, gdzie strzelamy tylko do uzbrojonych, przemoc jest o wiele bardziej moralna?”. Brakowało mi też rzeczy, którą w Hatred ostatecznie najbardziej chciałem zobaczyć – sprzeciwu przeciw tym wszystkim przereklamowanym indykom, teoretycznie bardzo mądrym, ale w rzeczywistości prezentującym głębię wysychającej kałuży. Hatred spełnia tylko połowę założeń, wyrzucając fabułę. Na jej miejsce jednak nie bardzo jest w stanie zaoferować rozgrywkę, która wynagradza wszystko. Wciąż jest tutaj środkiem, a nie celem.

Hatred recenzja (6)

O czym jest Hatred?

W grze wcielamy się w bezimiennego mściciela wożącego się w długich, czarnych włosach i równie mrocznym płaszczu. Tak naprawdę wiemy o nim niewiele – jedynie to, że nienawidzi całego świata wokół i chce się z nim pożegnać, zabierając ze sobą w miejsce „gdzie porzuca się wszelką nadzieję” tak wielką jego część, jak to tylko możliwe. Prawdopodobnie w przeszłości słuchał rocka, o czym świadczy nie tylko wygląd, ale i przewijający się w kapitalnych one-linerach cytat z „Sympathy for a Devil”. Szkoda tylko, że muzyki w Hatred praktycznie nie ma… Gra teoretycznie posiada fabułę, która jednak polega tu wyłącznie na tym, że podczas jednej z pierwszych misji, bohater wyznacza sobie ostatni cel do zniszczenia w grze – i do tego dąży.

Etapów w Hatred mamy siedem, co może nie jest liczbą imponującą, finalnie jednak nie są to liniowe korytarze. Niewielka ilość pozwoliła też odpowiednio je zróżnicować. Akcję obserwujemy z perspektywy rzutu izometrycznego, poza tym jest to jednak czystej krwi strzelanka w stylu Postala. Każda plansza to miniaturowy sandbox, wypełniony dodatkowo zadaniami pobocznymi. Zdecydowana większość to bardzo „ambitne” nakazy zabicia wytyczonej liczby cywili, policjantów i żołnierzy. Pierwsza grupa jest jeszcze dość niegroźna – ot, czasem jakiś cywil podniesie z ziemi „zgubioną” przez policjanta strzelbę i spróbuje nas powstrzymać. Gliniarze są teoretycznie dużo groźniejsi, ale i tak przy sile wojska niemal nieszkodliwi. Gdy natomiast pojawią się ci ostatni – klękajcie narody.

Hatred recenzja (5)

Tylko dla hardkorowców?

Już we wstępie trzeba zaznaczyć, że Hatred jest miejscami boleśnie wręcz hardkorowe. Wynika to bezpośrednio z braku regeneracji zdrowia w trakcie etapów – jako apteczki służą nam „słabiej” postrzeleni ludzie, w stanie agonii zmierzający na tamten świat. Do takiego klienta trzeba najzwyczajniej w świecie dobiec nim skona, by skrócić jego męki szybkim butem na twarz, nożem w tętnicę czy metodą na Kurta Cobaina. Animacji finisherów mamy w grze dość sporo, ale i tak szybko zaczynają się powtarzać – to jednak nic dziwnego, bo przejście kampanii to kwestia około 3.000 ludzkich istnień. Nawet jak życie odnowimy sobie co dziesiątym wrogiem, wychodzi na to, że podczas sześciu godzin zabawy dużo się tego naoglądamy. Na szczęście można je w każdej chwili wyłączyć.

Jeżeli jednak zginiemy, zazwyczaj zmuszeni jesteśmy powtarzać całą misję od początku. Pewnym ułatwieniem są zadania poboczne – wykonywanie ich sprawia, że gra przyznaje nam po jednym darmowym respawnie za każde. Wymagają dokładnie tego samego, co zadania główne, ale jednocześnie mają fajną otoczkę – w jednym odwiedzimy premierę nowego A Phona (ach, to świeże mięsko wiwatujące pod sklepem), zdemolujemy sklep z bronią, wymeldujemy ludzi z hotelu czy rozbijemy kondukt pogrzebowy. Zadanka te dodają do gry fajny element ryzyka: czy po zdobyciu jednego respawnu lepiej zrobić od razu zadanie główne? Może dla ułatwienia późniejszej zabawy spróbować kolejnego zadania pobocznego, ale przy tym dodatkowo ryzykować zgon i utratę wykonanej pracy?

Hatred recenzja (1)

Kampania? W sam raz

Długość kampanii w Hatred została dobrana idealnie, bo wątpię, że ktokolwiek będzie miał ochotę wrócić do niej jeszcze raz. Pod koniec czułem już też lekkie znużenie robieniem w kółko tego samego i w jednakowym stylu. Teoretycznie na drugie podejście pozostają już tylko wyższe poziomy trudności, bowiem przejście tylko najniższego zapewni nam na Steamie dumne osiągnięcie „pizdeczka”. Tak więc jeżeli nie boicie się tego zaszczytnego tytułu, jest to raczej jednorazówka, ale przy cenie 55 złotych nie jest to dla mnie jakiś straszliwy problem.

O wiele większym kłopotem są natomiast kwestie techniczne – i nie chodzi o jakość oprawy. Gra działa na Unreal Engine 4 i jest rzeczywiście bardzo ładna. Może nie każde miejsce jest zrobione równo, ale widać, że twórcy naprawdę zadbali o szczegóły – gdy na jednym zbliżeniu dostrzegłem gwiazdę Converse na trampkach ofiary, pokiwałem głową z uznaniem. Do tego całość pokryta jest bardzo ładnym filtrem w klimacie noir, z którego wyrywają się jedynie kolorowe syreny wozów policyjnych, płomienie, wybuchy oraz automaty z piciem.

Hatred recenzja (3)

Z drugiej strony nic, co widać na ekranie nie usprawiedliwia tego, jak bardzo Hatred się z moim komputerem nie lubi. Na najwyższych detalach gra w ogóle nawet nie zbliża się do granicy 60 klatek, przez większość czasu oferując jedynie 40, co i tak nie jest problemem w obliczu tego, że przy większej zadymie lubi sobie zwolnić do 10-15, które na komfortową grę już nie pozwalają. Sprawa nie wygląda wiele lepiej na najniższych detalach, które oferują płynność rzędu 40-60 klatek. Teraz gwóźdź programu – mówimy tu o wynikach jakie osiągnął duet i5-4590 oraz GTX 970… Łatek wyszło już chyba z dziesięć, a problemy jak były, tak są.

Hatred recenzja (2)

Ocena końcowa

W przypadku Hatred wprost rewelacyjnie udał się marketing, a po zatwierdzeniu gry przez samego Gabe’a, wykręcenie dobrego wyniku jest już w zasadzie rzeczą stuprocentowo pewną. Tyle, że nie zawsze to, co świetnie się sprzedaje, jest jednocześnie chodzącą rewelacją. Po sześciu godzinach przeznaczonych na przebrnięcie do napisów końcowych, z przykrością stwierdzam, że tak jest i tym razem. Grę Destructive Creations przywitać można jako mocny debiut na polu marketingu, ale mam nadzieję, że zarobione pieniądze pozwolą im przy kolejnej próbie stworzyć wreszcie coś oferującego przynajmniej poziom NecroVision – tytułu, który tworzyli dla starej firmy. Można zagrać, ale bez rozbuchanych oczekiwań.[/column]