Lubicie groteskową brutalność? Japy wam się szczerzą na widok wyrywanych kręgosłupów, tryskającej pod sufit krwi, wypalonych kwasem twarzy i fruwających kończyn? To super, bo na rynek trafiła właśnie nowa część Mortal Kombat. Zapraszam do recenzji Mortal Kombat X!

Mortal Kombat X powrót w dobrym stylu

Pamiętacie zapewne świetny reboot serii sprzed czterech lat, gdzie mogliście zagrać niemal wszystkimi ulubionymi postaciami z poprzednich dwóch dekad? To przygotujcie się na ostre zamieszanie – połowa bohaterów została wymieniona na licealistów, a znani fighterzy są teraz w większości siwiutkimi dziadkami. Nie zrozumcie nas źle – zmiany w rosterze jako takie nie są złym pomysłem, szczególnie biorąc pod uwagę, że Mortal Kombat przez długie lata bazował na hardkorowym recyklingu postaci, nowi zawodnicy budzą jednak pewne wątpliwości. Zamiast dobrych ziomków takich jak Smoke, Kabal, czy Striker, do dyspozycji dostajemy królową pszczół, azteckiego bożka, Johna Marstona dla ubogich, gówniarza jeżdżącego na trollu i drużynę pierścienia składającą się z dzieci głównych bohaterów. O ile na przykład Takeda i Kung Jin są względnie charyzmatyczni i mają całkiem ciekawe style walki, tak już Cassie Cage i Jacqui Briggs nadają się bardziej do High School Musical niż do Mortal Kombat X.

Fabuła nie taka straszna

Żeby mieć z głowy całe narzekanie: Tryb fabularny Mortal Kombat X wystarcza na jakieś 4h i jest całkiem fatalny. Historia bezpośrednio kontynuuje wątki rozpoczęte w bezdennie głupim, ale zabawnym MK9, przenosi nas jednak 25 lat w przyszłość, gdzie córka Johnny’ego Cage’a jest agentką specjalną i wraz ze swoją wesołą paczką ratuje świat przed inwazją ciemności. Standardowo dla dewelopera – Netherrealms – mamy do czynienia z historią podzieloną na rozdziały. Każdy rozdział to cztery walki stoczone danym bohaterem. Sekwencje, w których coś się zaczyna dziać ustawicznie przeplatane są z niczym nie uzasadnionymi flashbackami i pojedynkami-zapychaczami, a cała opowieść jest wyjątkowo marna i snuje się jak pijana panda w poszukiwaniu bambusa. Warto sobie tym zaprzątać głowę w zasadzie tylko ze względu na pieniążki, które później wykorzystamy by odblokować nowe kostiumy dla naszych herosów.

Mortal Kombat X z kolana w nos

Wyśmienita walka

Wyrzuciwszy z siebie tyle jadu, możemy przejść do tego, co naprawdę się liczy – walki. A tu w zasadzie przyczepić się nie ma do czego. Widać, że Netherrealms konsekwentnie się rozwija – niezręczne animacje i kulejące tempo z MK9 znacznie poprawiono już w Injustice, a Mortal Kombat X (lub, jak wolicie, Mortal Kombat dziesięć) to po prostu kwintesencja dobrego, brutalnego i dynamicznego fightera. Zdajemy sobie sprawę, że psychofani Dead or Alajwów, Soul Kaliburów i innych Tekkenów z reguły krzywią się na bijatyki 2D takie jak Mortal, zaufajcie nam jednak – Mortal Kombat X wart jest waszego zachodu. Każda postać ma trzy style walki, które odblokowują trochę inne zestawy ruchów i kombosów. Choć można odnieść wrażenie, że niektóre z nich dodane zostały na siłę, czynią one rozgrywkę bardziej wszechstronną i zachęcają graczy do spróbowania swoich sił postacią, której do tej pory unikali. Same pojedynki to kwestia zespolenia swojej duszy z padem i łączenia morderczych kombosów ze specialami, meter burnami i atakami wykorzystującymi otoczenie – mało co daje taką frajdę jak rzucenie w przeciwnika mnichem.

Finish Him! Mmmmm

W podbramkowej sytuacji, po naładowaniu pełnego paska energii, możemy rzecz jasna ratować się atakiem typu x-ray, który bardzo ładnie i dokładnie nam pokazuje jak nasza postać w jakiś bardzo wymyślny sposób łamie adwersarzowi kości. A jak już uporamy się z przeciwnikiem, słyszymy legendarne FINISH HIM! i czas na fatality – festiwal gore, który powinien zaspokoić nawet najbardziej zryte banie. W oniemieniu i z obrzydzeniem patrzymy jak Mileena odgryza komuś twarz lub Goro wyrywa wszystkie kończyny, po czym automatycznie krzyczymy JESZCZE! CHCĘ WIĘCEJ! Przerysowana brutalność od zawsze była znakiem rozpoznawczym serii, a to, co dzieje się w Mortal Kombat X sprawia, że mamy ochotę codziennie składać na ołtarzyku michę ryżu dla przerażających umysłów, które to wykoncypowały.

Mortal Kombat X scorpion w opałach

Mortal Kombat X cieszy oczy

A jak ten nowy Mortal wygląda, zapytacie? Cóż, wersja PC dostała podobno patcha, który na niektórych arenach aktywuje tekstury z Quake’a 2, ale posiadacze konsol nie mają się czym martwić – większość plansz wygląda wręcz oszałamiająco – pełne detali tła, efekty cząsteczkowe, dobór barw, oświetlenie – można śmiało stwierdzić, że Mortal Kombat X jest obecnie jedną z lepiej wyglądających gier na konsole obecnej generacji. Odrobinę gorzej jest z warstwą audio, aczkolwiek głównie przez umiarkowanie natchnione aktorstwo w kampanii – do muzyki trudno się przyczepić, a odgłosy kruszonych kości… Cóż, strach pomyśleć, co twórcy robili żeby je osiągnąć.

Perfekcja

I to by było na tyle. W Internetach znajdziecie zapewne dużo ludzi narzekających na zalew reklam DLC w menu głównym, farmienie pieniążków, problemy z wersją PC i jakieś inne duperele, ale prawda jest taka, że za wydane pieniądze dostajemy 24 postaci i masę zawartości – szereg wyzwań dla jednego gracza, Kryptę, w której kupimy kostiumy i fanarty, oraz rozbudowany tryb online, w którym tak naprawdę zaczyna się prawdziwa zabawa. Rzecz jasna Netherrealms wkrótce zacznie wydawać poprawki regulujące balans postaci, ale już w tej chwili gra się wyśmienicie – Panda poleca. Wykończcie ich wszystkich!

ps. nie można grać koniem.