Witam! Z tej strony blogasek operacja Panda.pl a oto recenzja kolejnego „exclusive’a” na Wii U. Po licznych obsuwach daty premiery, ostatecznie 22 kwietnia stało się dniem, w którym Star Fox Zero zadebiutowało na powoli odchodzącej do lamusa, stacjonarnej konsoli Nintendo. Oczywiście, nie mogło się przy tym obyć bez kontrowersji i skrajnie odmiennych opinii, no ale co będziemy się sugerować innymi. Mając dostęp do własnej, prawilnie zakupionej kopii przekonajmy się na własnej skórze jakie oblicze skrywa w sobie omawiany tytuł, a w ramach bonusu rzucimy okiem na Star Fox Guard także zapraszamy do pozostania z nami!

Standardowa forma recenzji nakazuje, żeby najpierw powiedzieć co nieco o samym tytule.  Wiecie –  fabuła, mechanika i te sprawy. Jednak w obrębie tego tytułu przetoczyło się tyle internetowych „gównoburz”, że ciężko mi odłożyć temat oprawy wizualnej na dalszy plan. Będąc szczerym nie bardzo wiem co myśleć na ten temat.  Teoretycznie zawsze się powtarza, że to historia czy gameplay stanową najważniejsze pochodne składające się na wartościową grę, lecz rzeczywistość często pokazuje mi coś zupełnie innego. Co konkretnie? A no ludzi liczących piksele, zapominających o youtubowej kompresji mającej się nijak do tego, jak gra prezentuje się w „realu”, doszukujących się czy był tzw. downgrade, a nie myślących o tym, czy w danych tytuł po prostu przyjemnie się gra. Nie twierdzę, że grafika nie jest ważna BA! Przy pomocy odpowiedniego designu świata buduje się przecież odpowiednią otoczkę świata. Poza tym co kto lubi – jedni wolą grać w gry, zaś inni oglądać benchmarki i nic mi do tego ,jednakże już na wstępie przekreślanie danego tytułu ze względu na wygląda mimo wszystko wydaje się smutnym zjawiskiem.  Nie da się również zaprzeczyć, że Star Fox Zero wygląda co najwyżej przeciętnie. Fakt, na obronę można powiedzieć, że wygenerowanie dwóch osobnych obrazów jest bardzo zasobożernym  procesem.  Dobitnie to zrozumiałem mając do czynienia z Hyrule Warrors w trybie kooperacji,  tylko czy potencjalnego konsumenta powinno to w ogólnie obchodzić? Pasztet pozostanie pasztetem i nie pomoże tutaj różnorodny design czy renoma studia  Platinum Games. Słabych tekstur, bryłowatych obiektów po prostu nie da się zamieść pod dywan, tym bardziej, iż spadki z 60(lub 120 zależy jak to liczyć) klatek są mimo wszystko zauważalne. Nie jakieś drastycznie, zabijających przyjemność z zabawy, ale jednak.  Zasadnicze pytanie jednak brzmi – czy obrana droga była warta świeczki i tych wszystkich kompromisów?

Star Fox Zero jest shooterem podanym w różnych formach.

Czasem lecimy po szynach do przodu, by innym razem otrzymać nieco więcej swobody w tzw. All Range Mode. Nie można także zapomnieć, iż dzięki wprowadzeniu nowych pojazdów, Star Fox otrzymuje odrobinę platformówkowego charakteru. Fabuła przy tym tytule nie odgrywa szczególne dużej roli. Ot mamy do czynienia z elitą przestworzy tylko zamiast ludzi dostajemy swoisty zwierzyniec ratujący świat(tutaj Lylat system) przed zagładą z rąk szalonego naukowca. Ogólnie #meh z domieszką Nikogo.

Z racji na dużo podobieństw w historii, wyglądzie czy patentach  Zero często jest nazywany  remake’am wersji z Nintendo 64, jednakże takie stwierdzenia odzwierciedla tylko pewien wycinek faktycznego stanu. Prawdą jest, że autorzy z nawiązaniami do oldschoola poszli znacznie dalej. Dla przykładu Walker, czyli krocząca forma arwinga stanowi wskrzeszenie pomysłu z nigdy niewydanej oficjalnymi kanałami dystrybucji drugiej odsłony Star Foxa na Super Nintendo. Za to Gyrowing przypominający nieco helikopter korzysta z dobrodziejstw  Direct-i czyt. robocika na smyczy, który jest jawną nawiązaniem to NESowego ROBa.

Nowym kontrowersyjnym pomysłem  jest zastosowanie gamepada, który jest wykorzystany na dwa sposoby. Pierwsze primo – przy pomocy czujników ruchu możemy takowym celować. Drugie primo – ekran padteta służy, jako dodatkowy ekran z kokpitu. Co ciekawe, wcale nie jest powiedziane, że poszczególnie ustawienie kamery jest przypisane na stałe do danego ekranu i po naciśnięciu przycisku SELECT możemy przerzucić z widokiem wewnątrz pojazdu na większy ekran i na odwrót.

I co by tutaj nie mówić te wymieszanie różnych pomysłów naprawdę zdaje swój egzamin.

Przyznam się bez bicia, że na początku największą trudność sprawiało mi  sterowanie. Moim zdaniem celowanie przy pomocy wychyleń GamePada jest wrzucone na siłę, jednakże można się do takowego przyzwyczaić a w ostateczności ograniczyć, skupiając się głównie na tradycyjnych analogach. Sam gameplay jest bardzo intensywny, a przez wprowadzenie nowych pojazdów bardzo różnorodny. Co prawda od zalania dziejów czołg o kryptonimie landmaster sprawiał, że nie byliśmy zmuszani tylko do toczenia podniebnych starć, jednakże to Walker oraz Gyrowing robią różnicę, wprowadzając nieco elementów platformowo-logicznych. No i przy okazji korzystania z tego drugiego czuć, że ten osobny ekran na coś się mimo wszystko przydaje.

Nie można także zapomnieć o sporej dozie nieliniowości. Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że wątek główny nowych przygód Foxa McClouda nie należy do szczególnie długich, aczkolwiek kryje w sobie sporo smaczków z ukrytymi portalami czy różnymi możliwościami wykończenia danych bossów.  A dla totalnych świrów uwielbiających masterować wszystko co popadnie za zdobyte medale odblokowują się dodatkowe wyzwania.

O ile zastosowanie gamepada jest dyskusyjne, o tyle za totalnie chybiony uważam tryb kooperacyjny. 

Nintendo generalnie słynie z wprowadzania elementów współpracy między graczami, pasujących do siebie jak przysłowiowa pięść do oka. W tym przypadku dobrym przykładem są oba Mario Galaxy z Wii, gdzie drugi gracz zajmował się ogłuszaniem oraz strzelaniem kryształkami. Jeżeli już tamta idea wydawała wam nudna i naciągana, tak nie wiem co powiedzieć testując podobny twór przy Star Fox Zero. Jeden gracz przy użyciu pada głównie skupia się na kierowaniu pojazdem będąc wpatrzony w telewizor, natomiast drugi mając widok z kokpitu na patlecie zajmuje się przede wszystkim strzelaniem. Nie to żebym nie przepadał za kanapowym graniem z kumplem, ale totalnie nie dostrzegam żadnych wymiernych korzyści z rozbijania danych czynności na dwie osoby. Nie obrażając w tym miejscu nikogo, aczkolwiek nawet jedna średnio rozgarnięta persona jest w stanie spokojnie sama dać sobie z wszystkim  radę. Więcej w tym chaosu, upośledzenia i chęci uszczęśliwienia kogoś na siłę, a niżeli czegoś naprawdę wartościowego. A może to ja czegoś nie rozumiem? Jeżeli tak to niech ktoś oświeci.

Podobnie jak oprawa wizualna, tak dźwięk nie zrobił na mnie zbytnio dobrego wrażenia. Cieszy oczywiście powrót klasycznych motywów muzycznych nie mniej jednak żadna z nowych nut nie zapadła mi w pamięci. Poza tym standardowo głos Slipiego działa mi na nerwy i mam go ochotę zabić. Dziwi też fakt, że dialogów między bohaterami możemy wysłuchać tylko i wyłącznie za pośrednictwem głośników w gamepadzie.

Korzystając z okazji, że stałem się niedawno szczęśliwym posiadaczem edycji First Print, to też wpadł w moje ręce Star Fox Guard w nieco rzadszej, bo fizycznej formie.  Jest to prosty Towar Defence. Mamy do dyspozycji sieć kamer i przy pomocy padleta swobodnie miedzy nimi przeskakujemy. Nasze zadanie opiera się na bronieniu bazy przed wścibskimi robotami. Jeżeli których dostanie się do rdzenia bazy to game over man. Czasem zasady ulegają drobnej modyfikacji i mamy dla przykładu ograniczony arsenał lub musimy osłaniać bliżej niezidentyfikowane stworzenia. Ponad to wraz z progressem wynikającym z zdobytych coraz to wyższych poziomów doświadczenia, nasze kamery możemy wzbogacać o dodatkowe wyrzutnie samonaprowadzających się rakiet czy zamrażacie. Także niegłupim pomysłem jest wprowadzenie drobnego zalążka trybu online, opierającego się na formowaniu własnego zastępu robotów i napadaniu siedzib innych graczy, co rzecz jasna też działa w drugą stronę. Ogólnie Star Fox Guard stanowi miłą odskocznię, jednak trzeba mieć na uwadze, iż przy dłuższych posiedzeniach można odczuć pewne znużenie materiału. Mimo wszystko to tylko prosta mini gierka.

Wracając do dania głównego. Dla mnie osobiście Star Fox Zero jest takim małym trumfem przyjemności płynącej z grania nad wartościami czysto wizualnymi.

Jasne, nie jest tytułem wybitnym ma swoje pewnie mankamenty w postaci sterowania czy biednej grafiki. Poza tym wielu ludzi z pewnością bardziej by się ucieszyło z kontynuacji klona Zeldy, czyli Star Fox Adventures, ale na ten moment jest to  bez znaczenia. Faktem jest, że ja mam ochotę na więcej osobiście czekałem na taki tytuł. Pełen czystego funu z domieszką starej szkoły. Miłego robienia beczek i mniej grania w grafikę amigos! Padzioszka over and out.