Tekken, to najprawdopodobniej najpopularniejsza seria bijatyk w Polsce, a przynajmniej tak było przez wiele ostatnich lat. Czas dominacji produkcji Namco najbardziej zauważalny był w epoce pierwszego PlayStation oraz PlayStation 2. Później nadeszły nieco gorsze czasy, ale Tekken Tag Tournament 2 pokazał, że z serią nadal trzeba się liczyć. Razem z nową generacja konsol, zostaliśmy zasypani różnymi bijatykami. Ale my dziś nie o nich, bo na rynku, w końcu, pojawiła się domowa wersja Tekken 7. Tylko czy warto było czekać na ten tytuł tyle lat? Czy King of Iron Fist Tournament pokazuje kły i może konkurować z pozostałymi bijatykami?

Konsolowy i pecetowy Tekken 7, to wzbogacony port automatowego Tekken 7: Fated Retribution. Tak się złożyło, że Namco Bandai ciągle wierne jest zasadzie polegającej na wrzucaniu gierek, do salonów gier przed ich premierą na stacjonarnych maszynach. Po ponad dwóch latach testów i ulepszeń, gra w końcu wylądowała w naszych domach.

Za pierwszym ciosem idzie fabuła, która, jak większość obeznanych z serią graczy wie, nigdy nie była jej znakiem rozpoznawczym. Tekken chyba na zawsze pozostanie grą o wrzucaniu ludzi do wulkanu. Z tego też powodu, najnowsza odsłona cyklu zaczyna się… od scenki wrzucania kogoś do wulkanu. Z nowości, i co cieszy, tym razem mamy do czynienia z trybem story. Mortal Kombat 9 sprawił, że coś co było kiedyś niewyobrażalne – poza kilkoma odstępstwami od reguły – jest teraz standardem dla tego typu produkcji. Tekken 7 koncentruje się na burzliwych losach klanu Mishima. Machinacje z poprzednich gier, doprowadziły świat nad skraj przepaści. Wojna pomiędzy dwiema korporacjami dowodzonymi przez odwiecznych wrogów – ojca i syna – trwa w nieskończoność. Jednak każdy spór, również i ten musi mieć kiedyś swój finał. Tryb story mode opiera się na relacji pewnego reportera, który osobiście poznał koszmar konfliktu, toczonego przez trzy pokolenia rodu Mishimów. Narracja ma charakter dochodzenia śledczego. Jest to ciekawe rozwiązanie, które sprawdza się całkiem dobrze i serwuje nam solidną historię. Mamy jednak wątpliwości, czy historia brutalnego konfliktu z masą ofiar śmiertelnych, prezentuje nam mocne strony serii Tekken. Niestety, w opowiedzianej historii znalazło się miejsce dla kilku głupich scenek i motywów. Ustępują one jednak pola nieco „poważniejszym” wstawkom. Oczywiście, jeśli scena, w której dziadek odbijający rękoma rakiety jest przez kogoś traktowany poważnie… W każdym razie, na wygłupy jest zdecydowanie mniej miejsca niż kiedyś.

Tego typu motywy pojawiają się także w liniach fabularnych pozostałych bohaterów, gdzie historyjki przedstawione są w formie tekstowej, z przerwą na walkę i scenką na zakończenie. Niestety finałowe sekwencje większości postaci są kiepskie i nie mają startu do kretynizmów znanych z poprzednich gier. Szkoda, że twórcy nie postarali się BARDZIEJ w tym elemencie. Tak całkiem bez ironii, ale durne i dziwaczne zakończenia były siłą Tekken i dla nich chciało się kończyć grę wiele razy. Tym razem człowiek nie ma nawet ochoty na toczenie pojedynku, bo wie, że czeka go naprawdę kiepska scenka. Oczywiście mówimy o bijatyce, więc dla większości z was, kwestie dotyczące fabuły, to sprawa dalszego rzędu.

Seria Tekken, charakteryzuje się tym, że przyciski na padzie odpowiadają kończynom naszej postaci. Z tego powodu nie mamy podziału na niski, średni i wysoki atak. Kombinacje ciosów opierają się zatem na szybkim wprowadzaniu serii komend. Nie ma tutaj takiego nacisku na kręcenie kółek jak w serii Street Fighter. Dodatkowo mamy do czynienia z bijatyką 3d i gracz ma możliwość unikania ataków przeciwnika poprzez wykonanie kroków w bok tzw. Side stepów. Dwuwymiarowe bijatyki z oczywistych powodów nam na to nie pozwalają. Te i inne elementy czynią serię Tekken czymś wyjątkowym.

Same walki są naprawdę wypaśne i prezentują kolejny krok w rozwoju serii. Szybka rozgrywka, oparta na unikach i jugglowaniu powraca. Dodatkiem są tutaj, tak zwane Rage Arts. Są to specjalne kombinacje ataków przypominające trochę finishery z Mortal Kombat. W praktyce sprowadza się to do serii potężnych ciosów, zwieńczonych wrzutką w stylu (bezkrwawego) fatality. Obok Rage Arts mamy jeszcze Rage Drive, które w praktyce służy jako chwilowa nietykalność i początek dla wyprowadzenia combo. Nowe dodatki skutecznie wzbogacają zabawę i sprawiają, że jeszcze łatwiej można się pogubić w masie ataków i opcji przeciwdziałania na ruchy przeciwnika.

Chcemy w ten sposób powiedzieć, że Tekken nie jest – po prostu – łatwą bijatyką. Pograć może w nią każdy, i nawet na poziomie zaawansowania żółtodzioba, można się świetnie bawić. Jednak przejście z beztroskiego klepania przycisków na wyższy poziom wtajemniczenia nie będzie takie łatwe. Rzut oka na listę kombinacji ataków może być bardzo przytłaczający. Mówiąc inaczej easy to learn basics, hard to master. Na szczęście, pewne postacie można w miarę komfortowo opanować i to w stosunkowo krótkim czasie. Nie pokonamy żadnego z wyjadaczy, ale będziemy sobie radzić z osobami spamującymi jeden atak. W tym miejscu muszę ponarzekać na brak solidnego wprowadzenia w mechanikę rozgrywki. Dla przykładu, Guilty Gear XRD Rev. 2 oferuje nam naprawdę kompleksowy tutorial, który powinien stać się standardem dla bijatyk. Tekken 7 niestety nie ma takiej opcji. Z tego powodu osoby chcące grać dobrze, ale niewtajemniczone, zmuszone są do nauki systemów i szukania porad poza grą, w zewnętrznych źródłach np. na fanowskich forach internetowych.

Tekken 7 wprowadza do zabawy kilka nowych postaci. Najciekawszym z dodanych zawodników jest Akuma. Demon znany fanom Street Fightera, to przypomnienie o tym, co mogłoby być, gdyby Tekken X Street Fighter wylądowało w końcu na rynku. Wspominamy o tym głównie ze względu na to, jak grywalną postacią jest Akuma. Uliczny wojownik zachował większość swoich ruchów znanych z dwuwymiarowej bijatyki. Przejście w 3D obyło się bez najmniejszych problemów i Akuma świetne współgra z pozostałą trzydziestką szóstką wojowników.

Jeśli chodzi o tryby rozgrywki to… jest tak sobie. Mamy dość krótką kampanię i kiepskie bonusowe scenariusze. Online działa bez problemów i pozwala nam na pojedyncze mecze, a także branie udziału w turniejach. Ponadto dostępne są tryby Arcade i Treasure Battle. Ten drugi to serie walk, które pozwalają nam na odblokowywanie nowych przedmiotów do personalizowania wyglądu postaci. Jest też trening i inne podstawowe bajery. Brakuje jednak bardziej rozbudowanego systemu nauki gry, o czym była już mowa. Przykładowo coś w stylu Fight Lab z TTT2 sprawdziłoby się idealnie. Szkoda też, że nie pokuszono się o bardziej zwariowane tryby, z jakich słynęła kiedyś seria. Chodzona bijatyka, dziwaczny RPG albo klon Mario Kart byłyby mile widziane. Tekken Bowl podobno ma pojawić się jako DLC, ale to trochę za mało. Oczywiście to tylko kwestia gustu i porównywanie Tekken 7 z bardziej rozbudowanymi pod tym względem produkcjami jak ostatnie Guilty Gear, BlazBlue czy Injustice 2 nie ma sensu. Ogólnie nie jest źle, ale zabrakło mi czegoś co zdecydowanie przyciągnie bijatykowych noobów i innych niedzielnych graczy.

Najnowszy Tekken wygląda świetnie. Mieliśmy okazję testować wersję gry na PC i jesteśmy pod wrażeniem zarówno optymalizacji jak i obłędnej oprawy graficznej. 4K na ekranie telewizora powoduje opad szczeny i chce się grać i grać. Należy wspomnieć jednak o drobnych problemach audiowizualnych. Zauważalne są przykładowo małe glitche objawiające się przy niektórych filmikach małym paskiem. Dodatkowo w części cutscenek brakowało dźwięków. Nie wiemy co jest przyczyną tych błędów, ale nie rzutują one w sposób negatywny na resztę gry. Walki śmigają aż miło i nie ma z nimi żadnych problemów.

Tekken 7, to świetna bijatyka, która skutecznie przypomina dlaczego kiedyś zagrywaliśmy się w kolejne odsłony cyklu o Turnieju Żelaznej Pięści. Drobne braki w ofercie dla pojedynczego gracza nadrobione są świetną rozgrywką i sprawnym trybem online. Śmiało można powiedzieć, że Tekken powrócił. Konkurencja na rynku jest spora, ale mamy wrażenie, że King of Iron Fist Tournament z konfrontacji z innym bijatykami wychodzi obronną ręką.