Invincible – Recenzja komiksu

Moja droga do przeczytania komiksu Invincible była kręta i bardzo długa. Docierały do mnie jakieś tam pogłoski, że świetna seria, że zupełnie nowe spojrzenie na komiks superbohaterski, że bardzo oryginalna historia… Komiks stale widywałem na półkach Empiku, ale ta cena, sto złotych (!), skutecznie odstraszała. W końcu jednak kupiłem, w Łodzi na Mfkig (jak większość komiksów omawianych w tym tekście), ponieważ na stanowisku Egmontu, czyli polskiego wydawcy Invisible, była zniżka 25% na każdy komiks.

O czym jest Invincible?

Komiks przeczytałem i jestem naprawdę zadowolony. O co w nim właściwie chodzi? Mark Grayson pewnego dnia odkrywa, że posiada nadludzkie moce. Ale nie zdobywa ich poprzez ugryzienie zmutowanego pająka, czy inne diabelstwo. Nie stara się też ich potem ukrywać i nie postanawia w końcu, że będzie bronić naszej planety przed kosmicznymi zagrożeniami. Nie, on te moce odziedziczył po swoim pochodzącym z innej planety ojcu. Przypadkiem tatuś to Omni-man, najpotężniejszy superbohater świata. I on od początku wiedział, że Mark pewnego dnia również stanie się supersilny, nauczy się latać i również zostanie superbohaterem. I to mi się podoba!

Wartka akcja jest jednym z plusów komiksu

Uczeń, czy superbohater?

Chłopak oczywiście również chodzi do szkoły, więc są oceny, koledzy i dziewczyny. Bycie superbohaterem to, jak wiadomo, hobby ciekawe, więc w każdy zeszyt w Invisible zawiera naprawdę fajną historię. Mój ulubiony, choć mało wnoszący do reszty opowieści z tego tomu, to piąty, opowiadający o kosmicie kontrolującym zdolność Ziemi do samoobrony. Polecam 🙂 Poza tym jednym można jednak odczuć, że akcja idzie tu w jakimś określonym kierunku i spina się w jedną całość. Z tego co wiem, Robert Kirkman lubi tworzyć bardzo długie, trwające wiele lat serie, takie jak dopiero co zakończone The Walking Dead. Pierwszy tom Invicible opublikowano w 2003 roku, a serię zakończono w 2018. Akcja jednak, jak się zdaje, nie zwolni w następnych tomach, więc mam zamiar je przeczytać. Dla zasady wspomnę jeszcze o rysunkach – styl Walkera i Ottleya są do siebie bardzo podobne, ale to dobrze, bo i pierwsze i drugie ilustracje są bardzo ładne. Jest tu jakiś styl, może nie niesamowity, ale przyjemny. Ostatnie zdanie opisuje właściwie cały komiks.