Crytek, od czasów zakończenia trylogii Crysis troszkę nie potrafiło znaleźć sobie miejsca, miotając się od projektu do projektu. W teorii dobrze, że próbowali czegoś nowego, wychodząc poza swoje standardowe portfolio. Aczkolwiek wszystko z średnim efektem. Rome okazało się niebrzydkim demem technologicznym, bez głębi  w rozgrywce. Natomiast Robinson: The Journey równie średnią… grą VR czyli #NIKOGO. Po intensywnych testach, w wczesnych dostępie, i gruntowych przebudowach – w końcu otrzymujemy ich najnowsze dzieło, będące niejako powrotem do tego, na czym się najlepiej znają – strzelaniny FPS. Czy Hunt: Showdown dostarcza?

Czo to jest !?! Hunt: Showdown!

Hunt: Showdown stanowi specyficzne połączenie horroru, skradanki, PvE z bardzo ograniczonym (do 12 osób) battle royale. Sam klimat mokradeł Luizjany może przywodzić na myśl RE7 z tą różnicą, że miejsce akcji zostało umiejscowione w końcówce XIX. Wiąże się to również z stosownymi – bardzo westernowym – pukawkami. Naszym zadaniem jest wytropienie i dorwanie potwora na mapie, a później ewakuacja. Proste? Na papierze niby tak. Problem w tym, że poza nami mierzymy się jeszcze trzema innymi zespołami, po trzech graczy na każdy, które mają identyczne wytyczne działania. Dodatkowo na mapie są liczne zombiaki utrudniające bezszelestne przemieszczanie się prosto do wyznaczonego celu.

To nie kraj dla samotnych wilków

W Hunt: Showdown gra się specyficznie. Wiele osób narzeka, że gra stała się za szybka i bardzo uproszczona względem alfy. Ja niestety nie ma zbyt dużego porównana, jednak jestem w stanie, przynajmniej po części, zgodzić się z podanymi zarzutami. Niby mechanika sterowania wydaje się bardzo ociężała. Ma się też wrażenie, że postacie ruszają się jak muchy w smole, aczkolwiek element skradania nie jest zbyt istotnym elementem rozgrywki. Tutaj trzeba gnać na złamanie karku do celu. Niestety, Hunt: Showdown nie nadaje się za bardzo dla samotnych wilków w głównym trybie. Jasne, zawsze jest matchmaking, lecz to nie to samo co zgrana ekipa, bo bez komunikacji głosowej może być ciężko. Sprawę nieco ratuje w tej kwestii odpowiednik Battle royale, czyli Quick Play. Osobiście nie pokusiłbym się na zakup tej gry, tylko z myślą o graniu w ten typ zabawy. Mimo wszystko są lepsze i tańsze alternatywy.

Technicznie gra prezentuje się co najwyżej przeciętnie i chyba w żadnym elemencie nie pokazuje mocy rozsławionego CryEngine, a na pewno nie pomaga skąpana w odcieniach szarości oprawa. Paradoksalnie dźwięk robi większe wrażenie z racji tego, iż potwory i bronie wydają swój unikatowy dźwięk. W przypadku tego pierwszego stosunkowo łatwo o gęsią skórkę w ciemnych pomieszczeniach, gdy coś zacznie za Tobą mlaskać. Natomiast w drugiej kwestii wprawne ucho jest w stanie ustalić pozycję adwersarzy. 

Nietypowo, ale czy fajnie?

Co by o Hunt: Showdown nie mówić, stara się podejść do tematu od nieco innej strony podążać swoją własną ścieżką. Jasne, stanowi pewien miks znanych (niekiedy już oklepanych) elementów, ale podany w taki sposób, że najnowsze dzieło Cryteka ciężko pomylić z czymkolwiek innym. Dzisiaj nie wystawiam werdyktu z racji tego, że mój komputer nieszczególnie się polubił z tym tytułem zaliczając liczne zgony. Może, gdy ogarnę swój sprzęt to podzielę z wami pełniejszą analiza. Na dzień dzisiejszy muszą wam wystarczyć moje krótkie przemyślenia na temat Hunt: Showdown.