Tom Clancy’s Rainbow Six: Siege to twór o dość skomplikowanej i wielorakiej naturze. Mimo występujących tuż obok siebie nazwiska znanego amerykańskiego pisarza oraz tytułu legendarnej już serii taktycznych FPS-ów, Oblężenie ma ze swymi przodkami dość niewiele wspólnego. Próżno szukać tu rozbudowanej warstwy fabularnej, a cała zawartość dla pojedynczego gracza ogranicza się do zaledwie jedenastu misji poprzedzonych króciutkimi filmami wprowadzającymi, gdzie gracz, mierząc się z botami, stopniowo przyswaja sobie podstawy rozgrywki.  I to w zasadzie wszystko, co gra oferuje dla samotników. Co zaś tyczy się tytułowego oddziału Rainbow Six, to spotykamy go zaledwie raz, w trakcie rzeczonej ostatniej akcji wieńczącej tutoriale. Fani Tęczy Sześć mogą czuć się zawiedzeni.

Genezy powstania zarówno Siege, jak i szczątków jego singleplayera, doszukiwać można się w zapowiedzianym jeszcze w 2011 roku i szalenie obiecująco wyglądającym wówczas Rainbow Six: Patriots, który po latach ciszy wokół projektu, prawie 3 lata później oficjalnie trafił do piachu. Na jego zgliszczach włodarze z Ubisoftu postanowili sklecić właśnie Rainbow Six: Siege – tytuł stawiający przede wszystkim na rywalizacyjną rozgrywkę sieciową.

W grze do wyboru mamy, obok wspomnianych we wstępie operacji samouczkowych, dwa główne tryby w kilku odmianach. Pierwszy w oczy rzuca się multiplayer, gdzie dwie drużyny po pięciu graczy ścierają się ze sobą, starając się przy tym realizować któryś z celów teoretycznie nadrzędnych. Teoretycznie, gdyż w praktyce 95% potyczek mających na celu czy to rozbrojenie bomby, zabezpieczenie celu, czy też odbicia zakładnika przez zespół atakujący, kończy się na drużynowym deathmatchu i bardzo szybkim wybiciu obrońców lub, statystycznie nieco rzadziej – agresorów. Widać, że sami twórcy nie bardzo mieli pomysł jak zmusić graczy do zabawy głównie z myślą o realizacji misji na danej mapie, a nie nabijaniu fragów.

Tom Clancy's Rainbow Six� Siege2015-12-9-14-26-32

Paradoksalnie sytuacja o wiele lepiej wygląda w drugim z trybów zabawy, czyli kooperacyjnym Terrorist Hunt. Tutaj to pięcioosobowa drużyna złożona z żywych graczy staje naprzeciwko botom sterowanym przez sztuczną inteligencję. Nie ma tu podziału na rundy, ani ograniczenia czasowego. Gracze, analogicznie jak w trybie PvP, starają się rozbrajać bomby, bronić lub odbijać zakładnika, czy też po prostu wpaść do budynku i wybić skończoną liczbę przeciwników sterowanych przez AI i to w tym ostatnim przypadku mają chyba najprościej, gdyż w pozostałych wariantach boty respawnują się bez końca, atakują coraz większymi falami i drużyna operatorów chcąc nie chcąc musi zrealizować cel żeby wygrać. O dziwo więc, to w tym trybie znajdziemy więcej zastosowania dla taktycznego podejścia niż w głównym multi. Chyba nie do końca o taki efekt ekipie z Ubisoft Montreal chodziło.  Szkoda też, że sztuczna inteligencja wrogów stoi na tak miernym pułapie. Na którymkolwiek z trzech dostępnych poziomów trudności boty potrafią nie widzieć gracza stojącego kilka metrów od nich, czy też zablokować się w grupie przed wejściem do budynku i tkwić tam, aż nie odnajdą ich zniecierpliwieni gracze. Kiedy indziej zaś włącza im się szósty zmysł, dzięki któremu bez skrupułów odstrzelą nam tyłek przez ścianę. To zdecydowanie wymaga poprawki.

Tom Clancy's Rainbow Six� Siege2015-12-8-0-38-6

Co by jednak nie mówić, najnowszy Rainbow Six: Siege jak mało która współczesna sieciowa strzelanka stawia na teamplay i rozwagę. Bez sprawnej komunikacji głosowej jest tu ciężko, a najlepiej oczywiście grać z paczką znajomych. Akcje w stylu Rambo i rushowanie na pałę kończą się zarobieniem śmiertelnej serii między oczy. Każda z rund w trybie wieloosobowym poprzedzona jest minutą czasu na przygotowania. I tak atakujący mogą dokonać zwiadu obiektu szturmu za pomocą naziemnych dronów, celem odkrycia położenia celów, a broniący mają czas na ufortyfikowanie pozycji rozrzucając drut kolczasty, barykadując drzwi i okna, wzmacniając niektóre ściany i inne bardziej kruche  powierzchnie metalowymi płytami, czy podkładając przeróżne zabójcze pułapki. Faza przygotowań dostarcza zaskakującej porcji adrenaliny, którą odczuć można najbardziej po stronie obrońców wyczekujących uderzenia.

W tym miejscu dochodzimy do kwintesencji różnorodności omawianego tytułu – operatorów i ich zróżnicowanego wyposażenia.  Każdą rozgrywkę w dowolnym trybie rozpoczynamy od wyboru własnego żołnierza –  tych w sumie mamy do odblokowania całą dwudziestkę wywodzącą się ze czterech znanych jednostek antyterrorystycznych całego świata. Dodatkowo podzieleni są oni na postaci wyłącznie defensywne i ofensywne, co ogranicza nam pulę wyboru zależnie od tego, po której ze stron akurat będziemy grać.  Operatorzy są różnoracy i widać między nimi zależności, które trzeba wykorzystywać grając. Dla przykładu operatorka znana jako IQ posiada specjalny skaner, którym wykrywa urządzenia elektroniczne i pułapki, zaś Thatcher może rzucić granat EMP, by je zneutralizować. Poza tym mamy między innymi postać zbliżoną w założeniach do snajpera, medyka z pistoletem na strzałki uzdrawiające, speca od zagłuszania elektroniki czy też operatora przenośnego ciężkiego karabinu maszynowego. Jest tego sporo i każdy znajdzie coś dla siebie.

Tom Clancy's Rainbow Six� Siege2015-12-9-13-17-23

Kolejne postaci odblokowujemy za zarobione w grze Punkty Renomy. Za nie możemy również kupować malowania i modyfikacje dostępnych pukawek – tłumiki, celowniki, uchwyty i tym podobne militarne utensylia. Mamy tutaj pole dla mikrotranakcji w grze, gdyż za realne pieniądze kupić możemy okresowy boost zdobywanych punktów doświadczenia, dodatkowe PR, czy „ekskluzywne” skiny na broń. Na szczęście nie kupimy nic, co psułoby grę bardziej skąpym graczom. Dzięki szerokiemu wachlarzowi postaci i dość dużym możliwościom destrukcji otoczenia, Siege oferuje spory powiew świeżości, wybijając się z tłumu typowo zręcznościowych strzelanek sieciowych. Większy niż przeciętnie realizm rozgrywki czuć od pierwszych chwil obcowania z grą. Giwery mają tu zauważalny odrzut, z każdej strzela się nieco inaczej i ze sporą satysfakcją, wystarczy parę kulek by położyć nas trupem, a na uwagę zasługuje dość rozbudowana motoryka postaci – wzorem wielu starych dobrych FPSów możemy nie tylko kucać, ale też kłaść się na brzuchu lub plecach, czołgać, a także wyzierać zza winkla. Z każdej z tych pozycji możemy oczywiście prowadzić ostrzał. Miło.

Ze spraw technicznych powiedzieć należy, ze choć gra korzysta z silnika AnvilNext 2.0, znanego chociażby z dwóch ostatnich „dużych” odsłon cyklu Assasins Creed, to graficznie prezentuje się co najwyżej poprawnie. 11 map, na których dane nam jest toczyć zmagania, to z założenia wnętrza budynków obfitujące w dość małe pomieszczenia, rozliczne klatki schodowe i wąskie korytarze. I mimo, ze na ogół lokacje są nieźle zaprojektowane i bogate w detale, to trudno stwierdzić na co poszła moc silnika. Do tego wspomniana destrukcja otoczenia jest, ale pamiętać należy, że oczywiście nie jest ona całkowicie dowolna. Zniszczymy tylko te okna i fragmenty podłóg czy ścian, które przewidzieli twórcy. Nieźle za to prezentują się wszelkie efekty cząsteczkowe – kurz, dym i kawałki tynku sypiącego się ze ścian są nienaganne. Tym niemniej ciągle ma się wrażenie, że mogło to wszystko wyglądać naprawdę dużo lepiej. Z drugiej strony, choć może nie ma fajerwerków wizualnych, gra nie jest killerem sprzętu. Na konsolach osiąga mityczny standard 60fps w 1080p przy PS4 i 900p przy Xboksie One. Zaś wersja pecetowa śmiga lepiej niż przyzwoicie nawet na sprzęcie, który lata świetności ma już dawno za sobą.

Tom Clancy's Rainbow Six� Siege2015-12-9-13-41-48

Złego słowa natomiast powiedzieć nie można o oprawie audio. Tu wszystko jest na swoim miejscu, a nawet lepiej. Mając dobre słuchawki, lub zestaw audio, bez trudu wychwycimy kroki przeciwnika piętro wyżej i wszelkie hałasy, a odgłosy strzelanin, czy krzyki funkcjonariuszy są nagrane po mistrzowsku.

Przyczepić można się jedynie do jakości kodu sieciowego. Nie dość, że zamiast dedykowanych serwerów postawiono tu na czasem dość opornie i kapryśnie działający matchmaking, to czasem życie utrudniają nam błędy w detekcji trafień, częste lagi i wywalanie z gry, bo gracz będący hostem postanowił opuścić rozgrywkę.
Trwające ponad pół roku alfa- i betatesty gry pozwoliły wyeliminować większość bugów i niedogodności, aczkolwiek glitch tu i ówdzie się trafi. Czasem postać zablokuje się na krawędzi dachu, po której właśnie się wspięła, czasem ranny towarzysz przeniknie przez barykadę, a jak ma pecha może nawet wpaść pod podłogę. Tak więc jest jeszcze co patchować. Wszystko to nie zmienia faktu, że frajda z gry jest zaskakująco duża.

Reasumując: Rainbow Six: Siege to tytuł specyficzny. Gdyby na siłę chcieć go do czegoś porównać, to byłby to chyba Counter-Strike z większym naciskiem na realizm i współpracę, wykorzystaniem taktycznych gadżetów i modelem zniszczeń. Mimo wszystkich wad bez wątpienia przypadnie do gustu wszystkim graczom poszukującym bardziej kameralnej i stonowanej zabawy, gdzie ważniejsza od małpiego refleksu jest zimna krew i opanowanie. To dojrzała produkcja dla dojrzałych graczy. I tacy poczują się w nowym R6 najlepiej. Nie ma co też martwić się o brak wsparcia dla tytułu, bowiem niedługo przed premierą Ubisoft ogłosił, że ma zamiar wspierać swój tytuł nowymi mapami, broniami i operatorami przez co najmniej rok od premiery, a co ważniejsze – cała nowa zawartość będzie dostępna zupełnie za darmo dla wszystkich graczy. Wzorowy support.

Tekst przygotował Dominik „Frantic” Moroń