Monster Hunter, to cykl gier, który sztormem podbił Japonię i w dużej mierze odpowiadał za sprzedaż PlayStation Portable (PSP). Gry tego typu nigdy nie przyjęły się na zachodzie  i pozostały czymś, co zainteresowało jedynie małą grupkę graczy. Posiadacze komputerów (z regionów innych niż Azja – dop. Coati), do dziś nie mieli okazji zakosztować tego typu produkcji. Sytuacja uległa zmianie, dzięki najnowszej grze od Tecmo Koei – Toukiden Kiwami. Tylko czy warto zainwestować, w ten niewiele mówiący nam tytuł? Sprawdź naszą recenzję!

Toukiden Kiwami oryginalnie został wydany na PlayStation Vita i jest klonem (stworzonego przez Capcom) cyklu o polowaniu. W tytule wcielamy się w łowcę demonów, któremu przychodzi żyć i pracować w pewnej japońskiej wiosce. Naszym zadaniem – a jakże – jest obrona nowego miejsca zamieszkania przed demonami. Pomiędzy eliminowaniem masy wrogów, znajdujemy chwilkę by wykonywać proste questy dla naszych sąsiadów. W teorii istnieje jakaś główna oś fabuły, ale nie ma ona większego znaczenia. Wszystko tak naprawdę sprowadza się do obrony świata przed złymi demonami i sztampowych historyjek związanych z życiem postaci drugoplanowych. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie masa scenek, przez jakie trzeba się przebijać, by dojść do wyżynania stworków. Trochę mnie to denerwowało, bo nie czułem żadnej więzi z pozostałymi postaciami, które tworzą zespół łowców demonów. Przez to, czytanie o ich problemach i perypetiach, jest tylko jedną – wielką – stratą – czasu.

toukiden kiwami 01

Jak wypada gameplay?

Jeśli chodzi o gameplay, to nie da się ukryć, iż bardzo przypomina cykl Monster Hunter. Schemat jest podobny – podchodzimy do punktu informacyjnego, by dostać nowe zadania. Możemy w naszej wiosce zdecydować się na stworzenie grupy z innymi graczami, kupujemy i wytwarzamy nasz ekwipunek (z elementów zdobytych poprzez ubijanie potworów). Gdy już wyruszymy na polowanie, to przenosimy się na małe połączone ze sobą bramkami mapki. Musimy odszukać stworka, którego to ubicie jest naszym zadaniem. Dodatkowo należy pamiętać o ograniczeniu czasowym, które to przynajmniej w teorii nie pozwala nam się obijać.  Prawdę mówiąc, w 99% przypadków ten limit nie ma żadnego znaczenia i wykonamy powierzoną nam misję w kilka minut.

System walki nie jest tutaj wybitnie skomplikowany, podobnie jak stylistyka oraz oprawa graficzna. Przywodzą na myśl cykl Samurai Warriors. Mamy jeden przycisk do lekkiego ataku, jeden przycisk do silnego, ale powolniejszego ataku i atak specjalny. Poza paskiem życia mamy także regenerująca się staminę, która pozwala na bieganie, wykonywanie akcji i uruchomienie trybu „widzenia pogromcy”. W tym trybie wszystko pokryte zostaje niebieskimi kolorami i można w ten sposób zobaczyć elementy niewidzialne dla zwykłych śmiertelników. Głównie chodzi o paski życia wrogów i ich słabsze kończyny. Osobiście nie widziałem zbyt wielkiej potrzeby korzystania z tej umiejętności.

toukiden kiwami 02

Po zabiciu bestii powinniśmy oczyścić jej duszę, co czynimy za pomocą jednego z przycisków. Ten sam klawisz daje nam dostęp do specjalnych umiejętności. Cztery dostępne dla nas skille zależne są od duszy jednego z dawnych bohaterów, którą to osadzamy w swojej broni. Boosty te zazwyczaj ograniczają się do regeneracji zdrowia, wzmocnienia ataku i innych bajerów tego typu.  Teoretycznie, w przypadku działania w zgranej grupie, pozwala to stworzyć z naszej ekipy prawdziwą maszynę do posyłania bestii w zaświaty.

Toukiden Kiwami= klepanie przyciskami

Podobnie jak w przypadku cyklu Warriors, rozgrywka to nieskończone klepanie tych samych dwóch przycisków. Na ekranie mamy jednak zaledwie kilku przeciwników, co sprawia, że rozgrywka niestety nie jest emocjonująca. Podobnie jest z kwestią poziomu trudności, który nie należy do najwyższych. Gdyby walki ze sporymi bossami przypomniały trochę bardziej coś w stylu Dark Souls, to było by naprawdę fajnie. Niestety olbrzymi przeciwnicy wyróżniają się tylko tym, iż mają spore paski życia i można pozbawiać ich kończyn. To trochę za mało, żeby nazwać rozgrywkę tej produkcji czymś porywającym.

Taki jednak urok Toukiden Kiwami. To, że gra podzielona jest na misje, które starczają na kilkanaście minut rozgrywki, jest jej zaletą. W takich dawkach tytuł sprawdza się całkiem dobrze i nie problemu „nudy i przesytu”. Z drugiej jednak strony, z tego co rozumiem, częścią magii tego typu gier jest zbieranie surowców i tworzenie różnych zbroi i broni… A ten element sprowadza się do kupowania sprzętu w sklepie lub odwiedzania kowala i wykuwania nowych rzeczy ze złomu wypadającego z pokonanych  demonów.  Opcji jest całkiem sporo, bo każdą broń możemy ulepszać i w ten sposób tworzyć nowy oręż. Szkoda jednak, że w praktyce bronie tego samego typu użytkuje się tak samo. Wszystkie miecze mają praktycznie identyczne ataki i różnią się między sobą jedynie statystykami. Podobnie ze strzelbami, włóczniami, pałkami, łukami i całą resztą naszych broni.

toukiden kiwami 03

Wadliwe, ale wciągające!

Kilka powyższych akapitów wygląda raczej jak narzekanie na każdy z elementów gry. Prawdą jest, że produkcji daleko do ideału. Przyznać jednak muszę, iż to, co zostało nam zaoferowane, wciągnęło mnie na całkiem spory kawałek czasu. Mimo niedopracowania pewnych elementów i prostoty rozgrywki znalazłem w tym tytule coś kojącego nerwy i działającego jak przyjemna metoda na odstresowanie. Krótka sesyjka polowania na potwory była idealnym lekarstwem na poprawę nastroju po ciężkim dniu pracy. Wydaje mi się, że Toukiden Kiwami w takiej właśnie roli sprawdza się idealnie.

Jakość portu Toukiden Kiwami na PC

Niestety tradycją już się stało, że kiedy mowa o porcie z konsol, na myśl musi nam przyjść „spartolona robota”. Podobnie jest w przypadku Toukiden Kiwami. Gra ma masę bugów i glitchy, które skutecznie rujnują frajdę z zabawy. Najgorszym z nich jest spadek ilości klatek animacji w trakcie przebywania w naszej wiosce. Gra z niewiadomych mi powodów przeobraża się czasem w pokaz slajdów. Dodatkowo, elementem który pewnie wkurzy większość posiadaczy PC, jest zablokowanie gry do (teoretycznie) stałego framerate 30 klatek na sekundę.

Produkcja pierwotnie stworzona pod system przenośny PlayStation Vita zostaje tak ograniczona – no coś tutaj jest „nie halo”.  Zrozumiałbym, gdyby chodziło o jakiś super wymagający graficznie tytuł, ale mam tutaj do czynienia z grafiką na poziomie, co najwyżej, pierwszej generacji gier na PS3. Oczywiście istnieje możliwość uruchomienia gry w 60kl/s przy użyciu zewnętrznego oprogramowania, ale problemem wtedy jest to, że wszystko na ekranie porusza się dwa razy szybciej. Jest to jedynie wierzchołek góry lodowej, z którą zderzyli się posiadacze komputerów osobistych i Toukidena Kiwami.

toukiden kiwami 04

Osobiście, po spędzeniu parudziesięciu minut w ustawieniach i testowaniu różnych konfigów, udało mi się odpalić grę we „w miarę grywalnym stanie”. Mając jednak świadomość ilości problemów, jestem zdecydowanym wrogiem sprzedaży tego tytułu. Tecmo Koei powinno pójść wzorem Warner Bros i wstrzymać sprzedaż swojego szmelcu do momentu naprawienia wszystkich problemów gry. Piszę to z pewnym bólem serca, bo sama gierka jest stosunkowo dobra i chętnie pograłbym w nią ze znajomymi (lub kimkolwiek innym online). Niestety w chwili obecnej nie natrafiłem na nikogo, kto grałby w ten tytuł. Nie dziwi mnie to zbytnio, gdyż większość komentarzy na Steamowym forum pochodzi od ludzi, którzy nie mogą nawet uruchomić tego tytułu…

Toukiden Kiwami to gameplayowo całkiem przyjemna gra. Łączy zabawę rodem z Monster Huntera z jeszcze bardziej uproszczoną siekaną wzorowaną na Dynasty Warriors. Tworzy to produkt dla dość wąskiej grupy odbiorców, którzy oczekują czegoś… właśnie takiego. Dla innych będzie to zbyt prosta/nudna gra. Osobiście preferuję inne produkcje opatrzone logiem Tecmo Koei, ale i przy Toikiden Kiwami bawiłem się całkiem dobrze. Gdybym miał oceniać grę w oderwaniu od jej problemów, to zasłużyłaby na solidne 6 na 10 – jednak nie wolno zapomnieć o tym, jak olano posiadaczy PC. Praktycznie zero optymalizacji i masa problemów całkowicie dyskwalifikuje ten tytuł.

Werdykt

Toukiden Kiwami w wersji na PC to zmarnowany potencjał. Klon Monster Huntera na maszynie, gdzie nie ma tego typu gier, wydaje się co najmniej interesującą pozycją. Niestety tragiczna jakość portu pogrąża produkcję już na samym starcie. Do momentu wydanie odpowiednich poprawek (jeśli to kiedykolwiek nastąpi) nie warto marnować kasy. Wielka szkoda, bo gra sama w sobie jest czymś ciekawym i nietuzinkowym.


Grę do recenzji udostępnił europejski oddział Tecmo Koei