Godzina 22:00. Moja narzeczona wchodzi do pokoju i z błagalnym wzrokiem pyta: „koooot, pogramy w Personę?”. Nie odmawiam, jak śmiałbym! W tej przydługiej historii opowiem Wam o tym, jak ważną rolę gry serii Persona miały w moim życiu i związku. To historia o mnie, mojej kobiecie, personie, czasie i pustym portfelu. A także o tym, jak nie mogę spać, bo muszę grać.

Persona 3 Portable

Okres, w którym ogrywałem Personę 3 Portable, zbiegł się w czasie z naszymi wspólnymi podróżami do pracy. Tak się złożyło, że już po raz drugi pracowaliśmy w tej samej firmie i razem klepaliśmy biedę. Dojazdy do pracy i powroty do domu zabierały około 2-2,5 godziny dziennie, więc postanowiłem spożytkować ten czas na ogrywanie klasyków. Kupiłem PSP, dorwałem Personkę i z bólem przebiłem się przez pierwsze dialogi w stylu Visual Novel. Umówmy się – jestem mocno hamburgerowym graczem. Wychowałem się na zachodnich wyścigach i shooterach, więc raczej nie było mi po drodze z jRPG. Ba, ja nadal nie lubię tego gatunku, a seria, której poświęciłem ten tekst, jest wyjątkiem.

Początek gry był dla mnie dość niezrozumiały. Jakiś koleś trafia do jakiejś szkoły, po drodze do akademika mija jakieś trumny, w akademiku wita go jakiś dzieciak i prosi o podpis. O co tu chodzi?! Z każdą kolejną godziną rozgrywki koncepcja gry zaczęła się układać w spójną całość – widoczny w intrze strzał w głowę symbolizujące samobójstwo, doba, która ma 25 godzin, ogromny budynek wyrastający w miejscu szkoły średniej, osadzony między snem a jawą Velvet Room z karykaturalnym Igorem o wielkim nosie, a także wątek szkolny, w którym chodzę na lekcje i staram się być przykładnym uczniem. Za dnia jestem zwykłym gościem, w nocy zaś tłukę hordy potworów i ratuję świat. Więc o to chodzi, bomba! Niezwykle istotną rolę w Personie odgrywa czas, ponieważ tak jak w prawdziwym życiu, muszę decydować, na jaką czynność poświecę go najwięcej. Spotkam się ze znajomymi, czy pójdę do pracy, bo przydałoby się dokupić lepszą broń? Pouczę się, czy poprawię charyzmę, aby spodobać się takiej jednej? Każdy growy dzień trzeba zaplanować, biorąc przy tym pod uwagę egzaminy szkolne i główne wątki fabularne. Paula nieraz rzucała okiem przez ramię, gdy chichrałem się do ekranu przenośnej konsoli. Na wspólną grę nie było niestety okazji.

Czas płynął nieubłaganie zarówno w grze, jak i rzeczywistości. Zdarzało się, że w drodze do pracy grałem w Personę, w drodze powrotnej grałem w Personę, a po powrocie do domu jadłem obiad i… grałem w Personę do 1:00 nad ranem. No nie mogłem spać przez Personę! A kolejnego dnia powtórka, bo wątki fabularne nieraz rozciągnięte są na wiele „growych” dni. Rozwlekanie w czasie potrafi nużyć, ale tytuł wynagradza godziny spędzone na przeklikiwaniu dialogów. W tamtym okresie Paula i ja nie mieszkaliśmy jeszcze razem, więc po pracy miałem dużo wolnego czasu. Umówmy się – dbanie o porządek w wydaniu męskim wygląda zupełnie inaczej niż w kobiecym. Panowie, nam do szczęścia potrzeba mniej czystości. Wtedy nie umiałem jeszcze gotować, a przygotowanie parówek z bułką i keczupem nie zajmuje tyle, co upichcenie porządnego obiadu. Teraz takowy zrobię bez problemów.

Persona 3 Portable Igor

Perypetie nastolatków

Odnoszę wrażenie, być może mylne, że Persony są idealnymi tytułami dla nastolatków. Bynajmniej nie chodzi mi o infantylność (której serii nie brak), lecz fakt, że każdy z nas stawał przed ogromną zmianą życiową, jaką było pójście do szkoły średniej. Ogólniak to nowe znajomości, nowe wyzwania i nowe problemy. To, co osobom koło trzydziestki wydaje się być błahostką, dla nastolatka jest wyzwaniem. Pierwsze miłości, sprawdzian z biologii, zakapturzone starszaki? Każdy z nas musiał się zmierzyć z takimi problemami. A była to była sprawa życia i śmierci, czy on/ona się na mnie spojrzy lub czy dostanę trójkę, bo starzy mnie zatłuką. Szczególnie przewalone miały osoby zamknięte w sobie, podobnie jak główny bohater trzeciej Persony. Trzeba się wtopić w tłum – zarówno w realu, jak i grze, dlatego też zakładam, że wiele osób będzie się utożsamiać z protagonistą.

Grając w Personę 3, myślami cofałem się do szkoły średniej. Tylko nie miałem problemów z innymi. To ja tworzyłem problemy. Do dziś jednak miło wspominam ten okres i cieszę się, że dzięki mojej pracy co jakiś czas mogę wpaść do Pani Dyrektor. Tym razem na kawę, nie na dywanik. Jeśli wśród czytelników są osoby młodsze, to gorąco polecam zagrać w którąkolwiek z Person. Pierwsze dwie części są mocno archaiczne, jednak 3, 4 i 5 powinny się Wam spodobać. Bardzo żałuję, że nie poznałem tej serii, gdy byłem w Waszym wieku.

Każdy potrzebuje przerwy

Po przejściu P3P na jakiś czas odszedłem od serii na rzecz mniej angażujących tytułów. Nie grałem absolutnie każdego dnia, więc rozgrywkę dawkowałem w miarę moich możliwości. Kilkutygodniowe łażenie po lochach i czytanie tysięcy linijek tekstu bardzo męczy. Gry z serii Persona to okropne pożeracze czasu, więc muszę je odpowiednio dawkować. Przejście jednej części zajmuje mi od kilku tygodni do kilku miesięcy, a nie zawsze jest czas na zagłębienie się we wszystkie wątki fabularne. Granie z doskoku to średnie rozwiązanie, ponieważ gra aż prosi się o to, aby każdego dnia włączać konsolę i godzinami śledzić losy bohaterów. Odbiór tytułu dodatkowo wzmacnia system rozgrywki mocno powiązany z kalendarzem. Jak śpiewał Woźniak: Dzień za dniem, dzień po dniu wciąż się dzieje życia cud. Niemniej, gdy już przetrawiłem zakończenie trójeczki i przeczekałem kilka miesięcy, powolutku zacząłem zacierać ręce na kolejną części. Zakup musiałem jednak z miesiąca na miesiąc odkładać, bo z kasą było mocno średnio. Nadeszły święta i tadam, od Pauli dostałem Personę 4 oraz książkę Wojny Konsolowe. Skubana, tego się nie spodziewałem!

Persona 4 i Wojny Konsolowe

Persona 4? Atlus, jak ja Cię kocham!

Persona 4, podobnie jak poprzednia część, nie wciągnęła mnie od „pierwszego posiedzenia”, które swoją drogą trwało jakieś 10 godzin. Nie do końca odpowiadał mi dość barwny, cukierkowy styl stojący w mocnej opozycji do depresyjnego, ciężkiego klimatu części trzeciej. Po znalezionych w sieci opisach mniej więcej wiedziałem jakiego świata mogę się spodziewać, jednak odczułem lekkie rozczarowanie. Intro nie powodowało opadu szczęki, intryga polegająca na wciąganiu ludzi do telewizora nie angażowała tak mocno, jak ukryta godzina w ciągu doby, a osobowości bohaterów wydawały się dość płaskie. Nawet muzyka była… mdła. Pod każdym aspektem gra wypadała gorzej niż trzecia część, co zniechęciło mnie do dalszej rozgrywki. No, może telewizorowe lochy nużyły mniej niż Tartarus z poprzedniczki. Pograłem jeszcze kilka razy, po czym odstawiłem tytuł na półkę. Rozczarowanie.

Nadszedł w końcu dzień, w którym powiedziałem: Atlus, kocham Cię, spróbujmy jeszcze raz. Przemogłem się, spróbowałem, odleciałem. Wspólnie z Paulą wpadliśmy w głąb telewizora, zarówno realnego, jak i tego w grze. Nie wiem w jaki sposób, ale Persona 4 odczarowała się. To, co początkowo sprawiało wrażenie nijakiego, zyskało głębi i blasku. Pusta Inaba stała się naszym drugim, uroczym miastem rodzinnym, zaś po wejściu do domu Dojimy czuliśmy się jak u siebie. Nawet Nanako śpiewająca motyw przewodni Junes przestała denerwować, a osobowości bohaterów reprezentowały zupełnie odmienne podejście do życia. Atlus, jak Ty to robisz? Chyba potrzebowałem dodatkowego czasu, aby „odparować” po Personie 3, natomiast Paula musiała przekonać się do tego stylu. W efekcie wielokrotnie słyszałem – „koooot, pogramy w Personę?”. OK, pogramy, tylko tym razem nie zasypiaj – odpowiadałem. Paula koniec końców zasypiała, a ja znów nie mogłem spać, bo musiałem grać. Rankiem opowiadałem jej, jak potoczyły się dalsze losy paczki przyjaciół z Inaby.

Z wypiekami na twarzy oczekiwaliśmy na dalszy rozwój historii, przy okazji przymykając oko na przewidywalną, momentami przypominającą przygody Scooby Doo fabułę. Dostrzegliśmy wiele bolączek, z jakimi boryka się Persona 4, a największą z nich było zakończenie – zrobione nieco na siłę, przekombinowane i niepotrzebnie rozwleczone. Mniej więcej w połowie gry fabuła nieco straciła na mocy. Niemniej, pomimo tej łyżeczki dziegciu, przez wiele tygodni pływaliśmy w beczce miodku. Dobrego miodku, takiego z Japonii. Wraz z postępem gry do naszego słownika wchodziły coraz to nowsze Personizmy. Jeździmy do Junes zamiast do Lidla/Biedronki, Paula wita mnie, mówiąc skrzeczącym głosem „Welcome home!”, w telefonicznych kontaktach jako jej zdjęcie ustawiłem Teddy’ego. Czasem też robię siarę w sklepie, mówiąc pod nosem „Per-so-naaaaa”. Mam prawie trzydzieści lat. Nigdy nie przestałem być gimbusem. Personę 4 przechodziliśmy przez wiele miesięcy, a ukończenie nastąpiło już po zakupie Persony 5.

Nastał lepszy okres. Okres PS3

W okresie mocno średnich zarobków nie miałem kasy na zakup używanej Playstation 3. Gdy już zaczynałem wychodzić na finansową prostą, trafiał się jakiś losowy wydatek, który skutecznie uniemożliwiał mi kupno dziesięcioletniej konsoli. Był to stary sprzęt, wręcz zabytek podchodzący pod retro, a ja nie mogłem uciułać na jego zakup. Cóż, takie życie, musiałem zacisnąć zęby. Paula jednak doskonale wiedziała, że bardzo zależy mi na zakupie PS3, szczególnie z powodu Persony 5. Ona też ostrzyła zęby na ten tytuł, bo koledzy w pracy opowiadali jej, jaki jest kozacki. Wiem, Persona 5 królowała na PS4, ale w tamtym okresie nawet nie rozważaliśmy przejścia na jeszcze wyższą generację. Trzeba było wyposażyć mieszkanie w niezbędny sprzęt, bo w końcu zamieszkaliśmy razem. Pewnego dnia leżałem na łóżku przysypiając, a Paula przyniosła w reklamówce „coś”. Powiedziała, że jeśli bez patrzenia wymacam i zgadnę, co jest w torbie, to będzie moje. Pomacałem i powiedziałem – Playstation 3 Super Slim. Yep, this is it. Skubana, tego też się nie spodziewałem!

Zakup piątej Persony nadal musiał trochę poczekać. Z dwóch powodów. Po pierwsze, jeszcze nie skończyliśmy czwartej części. Po drugie, ciągle problemem była kasa. O ile wersję na PS4 można było dorwać z drugiej ręki za około stówkę, o tyle na PS3 były dostępne wyłącznie fabrycznie nowe egzemplarze za 200 zł. Taki rozstrzał cenowy jest do dziś. Spory wydatek, zważywszy na to, że nadal musieliśmy doposażyć mieszkanie. Dodatkowo za równowartość jednej persony mogłem kupić cztery inne tytuły, które też miałem ochotę ograć. Z wielkim żalem zakup odłożyłem na inny, bardziej sprzyjający okres.

Heavy Rain, Beyond Two Souls, The Last of Us, Obcy Isolation

Cierpliwość popłaca. Pewnego razu, wracając z pracy, odpaliłem stronę PPE.pl na telefonie i wszedłem w news poświęcony promocjom na PS Store. Patrzę – Persona 5 na PS3 za 79 złotych. Była to walka rozumu z sercem. Rozum mówi: bądź wytrwały, obiecałeś sobie wydanie na fizycznym nośniku. Serce zaś krzyczało: taniej nie będzie, kupuj! Nie mogąc podjąć słusznej decyzji, zadzwoniłem do Pauli. Powiedziała krótkie bierz. Po powrocie z pracy kupiłem, ściągnąłem, odpaliłem i wyłączyłem. Dlaczego? Dlatego, że najpierw musieliśmy ukończyć czwórkę. Ten moment w końcu nastał, więc z czystym sumieniem odpaliliśmy Personę 5.

Jaka ta Persona 5 jest dobra!

Ci wszyscy recenzenci mieli rację – Persona 5 to dzieło. Atlus zachował doskonały kompromis pomiędzy wiernością do rozwiązań z dwóch poprzednich części oraz przystępnością dla zachodniego gracza. Wszystko jest lepsze, większe, piękniejsze. Intro spowodowało u mnie gęsią skórkę, muzyka od razu wpadła w ucho, a Shibuya sprawiała wrażenie bardzo autentycznej. Ta gra nie ma stylu, ona ma stylówę. Każdy element graficzny jest dopieszczony, aż nieprzyzwoicie miły w odbiorze. Niska rozdzielczość i okazjonalne spadki framerate’u nawet w najmniejszym stopniu nie wpłynęły na przyjemność z gry. Persona 5 stała się też niejako naszą gwiazdką zwiastującą poprawę kondycji portfela. Na PS3 przeszliśmy może 1/3 gry, ponieważ zupełnie nieoczekiwanie w naszym domu zawitało PS4. W tym momencie koniec z narzekaniem na brak floty. To jest nasz czas!

Spontaniczny zakup Playstation 4

Sobota, 24 listopada 2018 roku. Dzień po Czarnym piątku, warto nadmienić. Wspólnie z Paulą pojechaliśmy do centrum handlowego na małe zakupy. Potrzebowaliśmy raptem kilku pierdół do domu. Chodząc po CH, z czystej ciekawości zajrzeliśmy do RTV Euro AGD, aby sprawdzić, jak marne promocje zaserwowano polskim konsumentom. Naszą uwagę przykuło PS4 za 1099 złotych. Niby dobra cena, ale w poprzednich latach można było wyrwać taniej. W dodatku zostały już pojedyncze sztuki z rozdartymi kartonami. Nic ciekawego. Jeszcze dla pewności sprawdziłem, czy nie ma lepszych cen na Allegro. Wszędzie widniała identyczna cena: tysiak z hakiem. No trudno, kupimy innym razem. Zresztą taki zakup trzeba przemyśleć na chłodno, prawda? Problem w tym, że moje decyzje zakupowe bywają dość impulsywne.

W trakcie zakupów spożywczych zadzwoniłem do Pawła z pytaniem, czy 1099 złotych to dobra cena, czy nie. Powiedział, że nie jest to deal życia, ale ogólnie OK. Dobrze – pomyślałem – po domowych zakupach zajdziemy jeszcze do Mediaexpert. Sprawdzimy, co tam przygotowali. W sklepie Eweliny Lisowskiej identyczna cena, 1099 złotych. Paula napomknęła, że w sumie możemy kupić. Patrzę na nią, ona na mnie. Mówi, że jeśli nie jestem pewien, to powinienem się wstrzymać, najwyżej zamówimy online. Odpowiadam jej, że jak nie kupię teraz, to zacznę wszystko przeliczać, kalkulować, wyliczać i nic z tego nie będzie. Tutaj zaczął się Latający Cyrk Monty Gumcola.

Sprawdzę stan konta

Serce i rozum znów prowadziły walkę, tym razem trwającą kilkadziesiąt minut: Tysiąc sto złotych, no sporo kasy, sprawdzę stan konta. Miesiąc miałem niezły, na koncie oszczędnościowym też jest spory zapas. Za miesiąc święta, ale nawet biorąc pod uwagę wydatki na prezenty, będzie dobrze. Paula dorzuci od siebie połowę, ja połowę, no damy radę. A co jak wysypie mi się coś w aucie? No trudno, wyciągnę z oszczędnościowego. Kurde, tysiąc to spora kwota, nie powinienem tak szastać i może warto poczekać. A co, jak zaraz obniżą cenę na święta* (…). Dobra, męska decyzja – rzucam monetą. Orzełek to Playstation, reszka to nieplaystation. Wypadła reszka. No dobra, jeszcze raz. Po drugim rzucie orzełek. Już mam chwytać za konsolę, ale waham się. Do trzech rzutów – powiedziałem – jak znów będzie reszka, to idziemy stąd. Trzeci rzut i reszka. OK, chrzanić to, kupujemy Playstation 4.

Paula i PS4 Slim

W taki sposób po raz pierwszy w życiu kupiłem nową konsolę. Zawsze musiałem zaciskać pasa, a tym razem (z wielką pomocą Pauli) mogłem sobie pozwolić na nówkę sztukę. PS5 też kupimy. Obiecujemy sobie, że zakupu dokonamy jakiś czas po premierze, bo będzie drogo. Zobaczymy!

* – Tak, okazało się, że w okresie świątecznym jeszcze bardziej potaniała…

Wracamy do Personki!

Podobnie jak wcześniejsze części, tak i piątkę musiałem ogrywać na raty. Czasem z braku czasu, czasem z braku chęci. Jest to cholernie wciągający tytuł, ale nie zawsze mam na niego ochotę. Ponadto pojawił się nowy domownik. Lepszy, szybszy, z ładniejszą grafiką, na nim też jest wiele świetnych tytułów do ogrania. W związku z tym od listopada sporadycznie odpalaliśmy Personkę. Aż do lutego, kiedy to znajomi sprezentowali mi na urodziny Personę 5 na PS4. Wrzuciłem save z PS3 w chmurę, ściągnąłem na PS4 i rozgrywkę kontynuowaliśmy na nowszym sprzęcie. Paula nie widziała różnicy w grafice, jednak ja dostrzegłem wyższą rozdzielczość i płynniejszy gameplay. Oprócz tego większych różnic nie ma, są to bliźniacze tytuły. Dla osób, które nie mogą sobie pozwolić na PS4 (lub nie chcą), zakup piąteczki na plejkę trójeczkę, najlepiej w promocyjnej cenie, to dobre rozwiązanie. Na każdym sprzęcie warto ograć Personę 5.

W ostatnim półroczu moja firma zmieniła siedzibę, przez co dojazdy stały się jeszcze dłuższe i bardziej męczące. Po całym dniu w pracy zwykle nie mam siły na czytanie dialogów i analizowanie fabuły, a weekendy często miewaliśmy zajęte. Przez to wynikła spora przerwa w ogrywaniu P5. Za namową Pauli znów wróciliśmy do gry i poważnie się martwimy, co zrobimy, gdy ją skończymy. Serio, inne pozycje nas tak nie wciągnęły! Chyba odkurzę PS2 i ponownie ogram trzecią część, tylko w tym razem w towarzystwie narzeczonej.

W momencie pisania tego tekstu mamy na liczniku około 90 godzin łażenia po lochach, podrywania Ann, łowienia ryb, bicia demonów i parzenia kawy w Cafe Leblanc. Jak wspomniałem wcześniej, tytuł ten jest pod każdym względem lepszy od poprzedniczek. Znajdujące się w alternatywnej rzeczywistości lochy nie zniechęcają do dalszej eksploracji, choć jak to w stylu Atlusa są nieco przeciągnięte. Ukończyliśmy właśnie walkę w ostatnim pałacu i powoli przymierzamy się do pożegnania z Personą. W tym momencie nie wiem, ile godzin rozgrywki jeszcze nam zostało. Zakładam, że z dziesięć, bo to Atlus. Aha, ostatnio też nie mogłem iść spać, bo miałem walkę z bossem. W łóżku wylądowałem po 1:00, a o 6:00 pobudka do pracy.

Słowo na koniec

Drogi czytelniku, dziękuję, jeśli dotrwałeś do końca. Jest to historia osobista, która nic w Twoim życiu nie zmieni. W moim życiu Persona odegrała jednak sporą rolę. Dzięki mojemu piwniczeniu Paula mogła poznać tę serię i stała się jej wielką fanką. Nawet oglądaliśmy anime na podstawie Persony 4. Wiem, że to średnio legalne, ale anime z polskimi napisami dostępne jest na YouTube.

Jak widzisz, konsole odgrywają ważną rolę w naszym domu. W czasie, gdy nasi znajomi oglądają seriale na Netfliksie, my gramy w giereczki i bawimy się świetnie. Nasza wspólna gra zwykle wygląda tak, że ja trzymam pada, a Paula patrzy na ekran. Jej to odpowiada, nawet bardzo, bo – jak sama twierdzi – ona nie potrafi grać na padzie. Powoli się uczy! Ostatnio bez problemów przeszła Leisure Suit Larry: Wet Dreams Don’t Dry.

PS. Czasem Personę odpalałem bez Pauli. Dostawałem ochrzan.