Raz na ruski rok, każdemu recenzentowi trafia się taki tytuł, że nie do końca wiadomo, z której strony go ugryźć. Bywa tak odpychający, że już na samym starcie można się zniechęcić. Jednak jeden, jedyny, zrealizowany z klasą element układanki, sprawia, że chcemy dalej brnąć w to morze absurdu. Niech ten lakoniczny wstęp, uświadomi wam wszystkim, jakim tworem jest The Sinking City.
Sinking City stanowi nowy produkt Frogwares, czyli ukraińskiego Studia, przez lata dłubiącego przy serii o pewnym znanym detektywie, którym jest Sherlok Holmes. Po sześciu latach postanowili nieco zmienić otoczenie i zanurzyć się świat wykreowany przez H.P lovecrafta, pośmiertnie uważanego za jednego z mistrzów grozy. W grze wcielamy się w Charlesa Reeda. Prywatnego detektywa o paranormalnych zdolnościach, którego chore sny przywiodły do ogarniętego szaleństwem oraz licznymi kryzysami społeczno-humanitarnymi miasteczka Oakmont. Z racji jego fachu szybko dostaje zajęcie i początkowo nieudana ekspedycja naukowa, stanowi zaledwie czubek góry lodowej całej intrygi.
Ale to jest dobre
Skoro już jesteśmy przy temacie fabuły i wszystkiego co z nią związane, trzeba otwarcie stwierdzić, że właśnie ten element jest najmocniejszym punktem programu. Stanowi największą wartość dodaną produkt, dla którego w ogóle chciało mi się dobrnąć do końca. Wiąże się z nią kilka ciekawych elementów mechaniki samej rozgrywki jak chociażby tzw. Pałac Umysłu, gdzie na bazie zebranych dowodów i poszlak interpretujemy na swój sposób daną sytuację. Bardzo podoba mi się, że świat opiera się na wszelkich odcieniach szarości. Wiele spraw z głównego questu i nieliczne z pobocznych dają możliwość rozwiązania danej sprawy na kilka sposób. Co najpiękniejsze w tym wszystkim bardzo nieliczne wybory są jasno określone jako dobre czy złe. W zasadzie ciągle operujemy wybierając między złem, a mniejszym złem i wszystko zależy od naszej naszego sumienia.
Niestety, nawet w tej beczcie miodu jest łyżeczka dziegciu. Nasze wybory na sam koniec nie mają znaczenia. W pewnym sensie jest to wygodne rozwiązanie dla łowców osiągnięć, gdyż wystarczy załadować jedynie ostatni zapis gry i zmienić zakończenie. Tym sposobem sens naszych wcześniejszych wyborów traci na jakimkolwiek znaczeniu. Również pewne rozwiązania (patenty) z czasem stają się do bólu schematyczne. Tak ma się sprawa z odtwarzaniem przebiegu wydarzeń, które z czasem jest po prostu zbyt wyeksploatowane. Schemat wygląd następująco: Wchodzimy do lokacji, liżemy wszystkie ściany, „przeklikujemy” wszystko co się da, odpala się możliwość poskładania retrospekcji i po wszystkim – idziemy dalej. Z czasem gdzieś ta magia, detektywistycznej mechaniki, po prostu ulatuje.
W Sinking City wszystko na pokaz
Pozostałe składowe Sinking City, też mają swoje „momenty„, aczkolwiek ciężko powiedzieć, aby wybijały się ponad ogólnie przyjętą poprawność. Budowa świata na pierwszy rzut oka dobrze funkcjonuje. Mamy kilka różnych dzielnic, strefy zamknięte, gdzie lepiej nie się nie zapuszczać. Gdyby się jednak przyjrzeć, miasta są tak naprawdę puste. Co prawda chodzą po nich NPC, ale interakcja z nimi opiera się do minimum, a jakość odgrywanych skryptów woła o pomstę do nieba. Z przeważającą większością nie da się zamienić choćby słowa. Można tylko zabić i poszturchać. Pytanie tylko – czy kogoś to bawi? (znam takich – przyp. Coati)
Pozostałe mechaniki, też nie zachwycają. Obowiązkowe wytwarzanie i zdobywanie surowców, jest zaimplementowanie na zasadzie, dostosowania się do obecnych trendów, a nie faktycznego wniesienia czegoś wartościowego do rozgrywki. Jest to po prostu przykrą koniecznością wybijającą z rytmu, gdyż trzeba grę „zapauzować”. Walka to nieociosane drewno, ale można z czasem przywyknąć. W szczególności, gdy rozwinie się nieco postać, w trzech drzewkach rozwoju, odpowiedzialnych za wytrzymałość, walkę oraz witalność. Tak, dobrze mnie zrozumieliście. Mechanika rozwoju postaci też została tutaj zawarta. Do naszej dyspozycji została również oddana możliwość skradania się lecz działa tak samo jak większość mechanik w tej grze dlatego jak już nie mamy jak walczyć to po prostu lepiej brać nogi w zapas.
Ból, cierpienie, depresja
Autentycznie design oraz klimat Oakmont może się podobać , lecz od czysto technicznej strony – już znacznie mniej. Optymalizacja na PS4 jest bardzo kiepskim żartem. The Sinking City niekiedy działa na pograniczu przyzwoitości, notorycznie się dławiąc, co dałoby się jeszcze wytłumaczyć, gdybyśmy mieli do czynienia z wizualnymi wodotryskami, ale niestety – nie ma na czym oka zawiesić. Na domiar złego, wnętrza pomieszczeń często się powtarzają, różniąc się drobnymi detalami. Czasy wczytywania potrafią przyprawić o ból głowy. Szczególnie, że samo głupie spojrzenie na mapę potrafi skubnąć trochę czasu i nadwyrężyć naszą cierpliwość.
Oprawa audio została zrealizowana poprawnie, ale nieszczególnie zapada w pamięć. W zasadzie nie potrafię przypomnieć sobie żadnego utworu co dobrze nie świadczy o ścieżce muzycznej. Muszę pochwalić, że dialogi zostały nagrane z należytą starannością. Zarówno w kwestii ich rozpisania jak i późniejszego odegrania i doboru aktorów. Szkoda tylko, że nasz główny bohater prezentuje postawę „zmęczonego życiem” i jest dość oszczędny w okazywaniu emocji.
Dobry, zły i brzydki
Sinking City jest bardzo specyficznym tworem, który może w oczach co poniektórych będzie uchodzić za tegoroczne GOTY, natomiast w oczach większości – za zwykłego przeciętniaka. Ten tytuł jest najzwyczajniej w życiu surowy. Na pewnych płaszczyznach można uznać taki stan rzeczy za niewątpliwą zaletę. Brak prowadzących za nos wskaźników i konieczność szukania swoich celów podróży po dokładnych oględzinach mapy, sprawiają, że nie jesteśmy traktowi jak idioci bez pokładu szarych komórek. Gorzej gdy pod uwagę weźmie się wcześniej wspomniane mankamenty i zsumuje w jedną całość, a sam gameplay jaki by nie był, staje się nudny i powtarzalny.
Z wcześniejszych ustaleń można uznać, że przez 90% tekstu tylko narzekam i mamy do czynienia z totalnym gniotem. Prawda – jak same wybory moralne zawarte w grze – jest bardzo nieoczywista i pokrętna. Sinking City ciągnie za uszy naprawdę dobrze, ciekawie poprowadzona historia, która potrafi wciągnąć człowieka jak bagno. Mówimy tutaj o bardzo konkretnych, satysfakcjonujących liczbach. Sam wątek główny starczy na minimum 10 godzin jak nie więcej, a ciekawych misji pobocznych nie brakuje. Problem w tym, że cała reszta została podana po prostu źle lub co najwyżej poprawnie.
Co najzabawniejsze cały ten ambaras dałoby się jeszcze obronić, gdyby cena była dostosowana uczciwie do jakości. Natomiast gdy widzę, że ilość żądanych złociszy oscyluje w przedziale worka złota niczym za produkt AAA, tak z miejsca otwiera mi się nóż w kieszeni. Jeżeli Sinking City jest produktem takiego kalibru tak przykro mi to powiedzieć, ale nie widać tego na żadnym etapie. Ktoś musiał te pieniądze zdefraudować i wydać na cele lubieżnie lub w równie szemrany sposób. Ostateczny werdykt. Tak złe, że aż momentami dobra, a na pewno urokliwa i z charakterem. Odczekać aż stanieje, brać i grać.