Mam problem z grami Indie. Jest ich wiele i często można naciąć się na produkcje niskich lotów, mimo dobrych opinii w Internecie. Problem w tym, że często dobre opinie dotyczą jednego „ficzera” danej produkcji. „Ficzera”, który faktycznie jest „spoko i robi całą grę”. Na szczęście można się czasem miło zaskoczyć i takim zaskoczeniem jest Children of Morta. Narracyjny roguelike RPG z przesympatyczną otoczką audio-video. Czego chcieć więcej by odprężyć się przy konsoli?

Od Kickstartera do ponad 80% na Metacritic

Śmiem wątpić, czy interesuje was historia Children of Morta od strony powstawania produkcji. W każdym razie i w telegraficznym skrócie – przy pomocy Kickstrtera developer Dead Mage dostał wiatru w żagle i tak oto 11bit Studios wydało gierkę na PeCety, PS4, Xbox, a także Nintendo Switch. End of story. Dużo ciekawsza historia kryje się w samej grze.

Siepanie potworów robi sens!

W grach tego typu fabuła jest raczej drugoplanowa i często pełni funkcję kolorowego opakowania, o którym i tak się zapomina, kiedy dostaniemy się do zawartości. W Children of Morta jest inaczej. Gameplay i jego miodność jest na tym samym poziomie co historia rodu Bergsonów. Ludzi, którzy od wielu… wielu lat strzegą źródła życia pod górą Morta. Jak to zwykle bywa, świat gry nawiedza tajemnicze skażenie infekujące całą podległą okolicę. Ale co to dla Bergsonów, w końcu sensem ich istnienia jest strzeżenie ładu i porządku. Standard? Jasne, że tak, ale podany baaardzo smacznie.

Children of Morta, a nasiona życia

Całość historii jest bardzo narracyjna i idealnie wpleciona w rozgrywkę, umieranie i kolejne wydarzenia w świecie gry. Podczas zabawy miałem wrażenie, że deweloper projektował rozwój historii na podstawie statystycznego umierania betatesterów w grze. Swoją drogą, umiera się często i gęsto, jeśli nie ma się wprawy w tego typu grach – dopiero po czasie zaczyna się łapać „flow” i odkrywać, że w sumie to obok większości przeciwników można przebiec, zamiast z nimi walczyć… ale z drugiej strony poziom sam się nie wbije. Innymi słowy, gameplay, hitboxy i ogólna mechanika Children of Morta są bardzo elastyczne. Pozwalają na wiele, ale w granicach rozsądku.

W dwójkę raźniej

No i jest więcej zabawy! W Children of Morta można grać w kooperacji i szczerze polecam takie granie. Gra zyskuje dzięki temu nieco więcej dynamiki, a samo odkrywanie świata jest bardziej emocjonujące.
Do przemierzenia świata Morty, możemy dowolnie wybrać któregokolwiek z członków rodziny Bergsonów – oczywiście kolejne postaci będą sukcesywnie odblokowywane wraz z rozwojem sytuacji i historii. Będąc szczerym, tatul, który jest postacią podstawową i biega z wielkim mieczem, jest totalnie niegrywalny, ale już dziewczyna z łukiem albo narwany dzieciak z sztyletami radzą sobie zdecydowanie lepiej. Ohohoho.

Perki, drzewka, tabelki… nie lubię

Siedzenie w tabelkach i drzewkach umiejętności to nieszczególnie pasjonujące zajęcie. W Children of Morta nie jest tego na szczęście wiele i ogranicza się do prostego dodawania kolejnych skilli postaci. Wiecie – lepszy atak, nowy atak, itp. Ciekawym patentem są również modyfikatory rozgrywki rozsiane na planszach – niektóre są permanentne, inne ograniczone czasowo, wprowadzające losowe zmiany w gameplayu.

Losowości w Children of Morta jest sporo

Wspomniałem o modyfikatorach, (w tym bronie, tarcze, premia do szybkości) z których chyba najważniejszy to proceduralnie generowane dungeony. Przyznam, że na początku nie byłem ich fanem, bo po n-tym zgonie na nowo musiałem szukać drogi do bossa, ale z biegiem czasu i SZYBKIM BIEGIEM mojej postaci… losowość poziomów straciła na znaczeniu.

Moje małe odkrycie 2019

Grę do recenzji dostarczył dystrybutor CDP, a nie zainteresowałbym się nią, gdyby nie Tomek Danteveli, który polecił mi Children of Morta jednym zdaniem: „spoko gierka, ogrywałem na PC – przyjemny roguelike”. W zasadzie zdanie, z którego nic nie wynika, ale wiem, że gdyby Children of Morta było średnie lub co gorsza kiepściutkie… Dante napisały coś w stylu „Kickstarterowy gruz dla szympansów”. Tak oczywiście nie jest, gierka okazała się niezwykle ciepłą i przyjemną opowieścią o standardowej walce dobra ze złem. Polecam!