Po toczeniu nieustannej walki z usługami Google, tworzeniu poradników i robiąc wam za techniczny support przeszedł czas, żeby wykonać test i w końcu przyjrzeć się, co Huawei P40 Lite ma do zaoferowania. Jest w istocie taki cudowny nawet bez wsparcia programami wielkiego G, czy ktoś tutaj ostro „popłynął” z zachwytami? Pora przejść do recenzji o konkluzji innej od wszystkich.

Sprawdź, jak zainstalować usługi Google w Huawei P40 Lite.

Pokaż kotku, co masz w środku

Zestaw, w jakim przychodzi, telefon zapowiada się obiecująco. Poza samym smartphonem oraz papierologią, miłym dodatkiem wydają się słuchawki. Nie jakieś wybitne, pewnie zaraz je zgubię, ale zdają swój egzamin. Pozytywnie również zaskakuje ładowarka w standardzie superCharge obsługująca 40W ładowanie. Zważywszy, że Xiaomi nawet w bardziej flagowych modelach na tym elemencie skąpi, jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Niestety w zestawie nie otrzymujemy żadnego etui, co w połączeniu ze śliskimi pleckami nie pomaga w pewnym chwycie.

Na osłodę od nowości na ekranie jest nalepiona folia ochronna. Jest to o tyle ważne, że nie zdołałem nigdzie wyczytać, jakim certyfikowanym szkłem jest chroniony przód. Nic o Guelilla Glass czy o odporności na zachlapania. Z drugiej strony muszę przyznać, że mój P40 Lite już zdążył zaliczyć kilka poważnych upadków, z których wyszedł bez szwanku. Mimo wszystko sugerowałbym zakupić dodatkowy futerał, chociażby ze względu na wystający aparat. No, chyba że chcecie, żeby wysepka robiła za stojaczek, chwytając przy tym kilka rys.

Plastikowo, ale schludnie

Co się tyczy samej jakości wykonania, plecki sprawiają wrażenie wykonanych ze szkła, ale nic bardziej mylnego – dominuje plastic fantastic. Nie jestem też dużym fanem osobno wydzielonej wysepki na aparaty, ale można przywyknąć do tej „płyty indukcyjnej”. Na przodzie telefonu, pomimo niemałego podbródka oraz kamery na lewej krawędzi, ekran zajmuje około 83,5% frontu. Może też pochwalić się niezłym zagęszczeniem pikseli na cal (398) przy rozdzielczości Full HD + i przekątnej 6,4 cala. Ekran jest wykonany w technologii IPS, lecz na kolory czy kąty widzenia nie ma co narzekać. Wiadomo, nie mamy co liczyć na Always On Display czy czytnik linii papilarnych ukryty w wyświetlaczu. Cóż, pewne kompromisy są konieczne. Muszę jednak zaznaczyć, iż czujnik pojemnościowy umiejscowiony pod przyciskiem głośności jest fantastyczny. Jego lokalizacja jest zdecydowanie bardziej naturalna i wygodniejsza względem tych usytuowanych na pleckach. Poza tym jest (o ile dobrze go skalibrujemy, a z tym bywa różnie) diablo celny i szybki.

Na papierze P40 Lite ma moc

Huawei P40 Lite na papierze może pochwalić się całkiem niezłą specyfikacją w postaci procesora Kirina 810, układu graficznego Mali-G52 oraz 6 GB ram-u UFS w wersji 2.1. Niestety przestrzeń na dane można tylko rozbudować nieszczególnie tanimi kartami nanoSD, ale na szczęście 128 GB wbudowanej pamięci daje pewnie poczucie komfortu. P40 Lite w testach wydajnościowych spokojnie zaczyna  konkurować ze snapdragonami 845, a już niszcząc na tym polu chociażby takiego P20 PRO. Można powiedzieć, że dwuletnie układy, ale jakby nie patrzeć – wciąż flagowe.

Przekłada się to także na fajne, komfortowe granie, pozwalające na odpalanie gier w wysokich detalach, gdzie wcześniej mimo wszystko musiałem jednak nieco iść na kompromisy. Jedynie nie jestem w stanie sprawdzić Fortnite. Póki co, pomimo obecności instalera w Huawei’owym sklepie App Galery, gra nie jest wspierana na tym urządzeniu. Inna sprawa, że Epic Games w kwestii optymalizacji gry ostro lecą w kulki, ale to akurat wiadomo nie od dziś.

Na pochwałę zasługuje również praca akumulatora o pojemności 4200mAh. Minimalny SOT kręci się gdzieś w okolicach 6 godzin przy wgranych usługach Google. Bez takowych wynik zbliżał się już bliżej 8. Samo ładowanie przez dołączoną do zestawu ładowarkę odbywa się bardzo sprawnie. 70% w pół godziny? Mucha nie siada. Do 100% już trzeba poczekać bliżej godziny, ale to wciąż wynik godny podziwu.

Dobry aparat główny i długo, długo nic

Przejdźmy do aparatów. Jakby nie patrzeć Huawei słynie z nieprzeciętnej ich jakości. W P40 Lite mamy cztery, z czego szybko należy odhaczyć nieszczególnie nieprzydatny 2MP do zdjęć macro oraz (też 2MP) do rozmywania tła. Szeroki kąt jest, bo jest, ale raczej nie robi szału. Ma ciemną przysłonę (F 2.4) uniemożliwiającą pracę w trybie nocnym. Mógłby mieć więcej, aniżeli 8MP, a i przekątna obrazu nie wydaje się wybitnie szeroka. Tak czy inaczej fajnie że jest, ale nic poza tym.

Co innego 48MP – główna matryca z f 1.8, która nawet w standardowym trybie (12mp) robi naprawdę ładne, szczegółowe fotki. O dziwo, nawet bez OIS w trybie nocnym radzi sobie całkiem schludnie, żeby nie powiedzieć fantastycznie. Czy lepiej niż niektóre konwersje GCAMa pod Xiaomi? Nie mam pojęcia. Niestety w trakcie tworzenia tej recenzji nie udało mi się znaleźć żadnej działającej wersji dla lepszego porównania. Na pewno ma podobną tendencję do nienaturalnego rozjaśniania zdjęć, ale co kto lubi.

Z pewnością ucieszyłbym z nieco większej ilości opcji proporcji czy jakości. Stare P20(bez pro) potrafi na tym polu znacznie więcej, łącznie z możliwością zapisu zdjęć w formacie RAW. Nie obraziłbym się również na nieco bardziej dopracowanego trybu portretowego. Niestety żeby mieć wpływ na „głębie ostrości” w trakcie robienia zdjęcia i później postprodukcji trzeba wybrać osobny tryb co:
A) nie jest intuicyjne,
B) nie współpracuje z kamerką do selfiaków.
Skoro już przy frontowym aparacie się zatrzymaliśmy, tak uczciwie przyznam, że sprawuje się raczej bez zarzutu, ale też oczekiwania wobec takowego były nieco mniejsze. Szkoda, że podczas kręcenia filmów robi zauważalnego cropa, ale ten aspekt jestem w stanie jeszcze wybaczyć.

Co tu się odjaniepawliło?

Muszę za to wyrazić swoje niezadowolenie, co do jakości wideo. Przykre, że moje świętej pamięci Redmi Note 5 od Xiaomi, które nigdy jakoś nie błyszczało na tym polu, było w stanie zaoferować znacznie więcej, aniżeli P40 Lite.  Już pomijam, że slow motion można nagrać w tylko 480 klatkach, bo to akurat dodatek i sztuka dla sztuki. Natomiast nagrywanie w 1080p w 30 klatkach bez stabilizacji to jakiś chory sen pijanego idioty. Coś takiego nie przystoi jak na taką klasę sprzętu. Nie w roku 2020. Co zabawne, model biedniejszy, czyli Lite E, potrafi nagrywać w 60fpsach. Sytuacja naprawdę kuriozalna. 

Jedyne, za co mogę pochwalić ten telefon w kwestii wideo, ma związek z płynnym przejściem między szerokim kątem a normalnym bez konieczności stopowania nagrania. Z drugiej zaś strony odnoszę wrażenie, że bieda w możliwościach wideo jest spowodowana właśnie tym „bajerem” i wymuszonym downgradem możliwości głównej matrycy, żeby jakoś się dogadywała ze „znacznie skromniejszym w możliwości” szerokim kątem. Jeżeli moja teoria jest słuszna, to wołałbym już stopować nagranie i wybierać między obiektywami.

Co do muzykalności P40 lite, to pojedynczy głośnik gra stosunkowo donośnie. Brakuje mu głębi i podczas grania nietrudno takowy zasłonić, ale myślę, że jak na swoją półkę cenową, zdaje swój egzamin. Nie da się też nie docenić, że mamy Jacka 3.5 mm, który zawsze jest miłym, dobrze odbieranym dodatkiem.

Oj boli i piecze

Chyba trzeba odpowiedzieć sobie na najważniejsze pytanie – jak mi się korzystało z P40 Lite? Szczerze? Momentami naprawdę boleśnie i nie chodzi tutaj o brak usług Google, ale o tym zaraz. Nie wiem, ale na chwilę obecną, po ponad miesiącu użytkowania, dalej odnoszę wrażenie, jakbym miał do czynienia z produktem wydanym w pośpiechu i okropnie niedopracowanym. EMUI pomimo 6 giga ram-u ma większą tendencję do ubijania aplikacji w tle niż Redmi Note 5 mające połowę mniej pamięci. Nieustannie musiałem siedzieć w opcjach, żeby pilnować, czy łaskawie dany program będzie działać w tle i wyrzucać mi komunikaty na ekranie blokady (push up), nawet jeżeli zostały one włączone. Co gorsza, niektóre programy nawet nie umożliwiają takiej konfiguracji.

Przykrym faktem jest, że wiele naprawdę istotnych programów bez GMS albo się nie odpali, albo nie będzie działać poprawnie. Ja wiem, że są ludzie, którzy lubią wmawiać sobie oraz innym, że bez tego da się żyć. Może i tak, ale ja do takich jednostek się nie zaliczam, wiec wgranie usług Google było dla mnie koniecznością.

No dobrze,  pewnie sobie myślicie teraz, że skoro wgrałem GMS, to mój stosunek do P40 Lite odwrócił się o 180 stopni. Muszę was wyprowadzić z tego błędu. Obecne metody instalacji usług Google nie załatwiają wszystkich problemów. Trzeba stawać na głowie, żeby dodać sobie więcej kont Google, kombinować z starszymi wersjami Netflixa, a niektóre aplikacje myślą, że mamy zrootowany telefon. Ograniczone jest również korzystanie z płatności zbliżeniowej. Na szczęście moje aplikacje bankowe nie mają z tym problemu, aczkolwiek kto korzysta z Google Pay, ten będzie mieć ciężki orzech do zgryzienia.

Guilty Pleasure smartphone’ów

Podsuwając: ja osobiście kibicuje Huawei’owi. Jeżeli już nie uda się dogadać z wielkim G, to niech rozwija swoje HMS, Harmony OS, EMUI – cokolwiek, byle było dobre.  Tylko zamiast pakować kasę w marketing i wmawianie ustami redaktorów technologicznych i swoich fanbojów, że ich produkty dalej są spoko, niech wezmą się do pracy. Przy premierze Mate 30 było to jeszcze do przetrawienia. Nie było czasu na ogarnięcie tematu. Teraz wraz z serią P40 Huawei dostaje ode mnie żółtą kartę. Sorry Winnetou, lecz przy Mate 40 odwalanie takiej fuszery może już nie przejść.

Żebyśmy dobrze się zrozumieli, nie uważam P40 Lite za paździerza. Co prawda, gdy słyszę, że ktoś spokojnie byłby w stanie za takowy sprzęt dać bez problemu 1500 zł, mam ochotę opluć monitor, ale przy obecnym stosunku ceny do jakości nie ma jeszcze takiej tragedii. Za tysiączka dostajemy wydajny procesor, niezła baterię i niczego sobie aparat główny. Problem w tym, że nawet pomijając brak Google, ich oprogramowanie jest źle zoptymalizowane, a konkurencja jest silna i po prostu lepsza. Redmi Note 8 Pro, Motorola One Vision czy One Action. Na tle tych przykładów, propozycja Huawei wypada blado. Tak, lewe wgranie usług Google sprawia, że P40 Lite przestaje być gustownym przyciskiem do papieru. Co nie oznacza, że  dalej ma jakiekolwiek prawa do roszczenia sobie tytułu „króla średniaków”. Nawet załapanie się na przedpremierową opaskę (Huawei Band 4 PRO) nie zmieni moje zdania w tej kwestii, a jedynie stosowne aktualizacje.