Lubię czasem zagrać w coś dziwnego, nieoczywistego. Tytuł, który może być nazwany doświadczeniem, a nie grą w klasycznym słowa rozumieniu. Podobne oczekiwania miałem wobec Art Sqool, ale albo jestem zbyt prosty, aby zrozumieć przesłanie, albo jest to po prostu słaba gra. I przy okazji skok na kasę. Sprawdź moją recenzję Art Sqool na Nintendo Switch i przekonaj się, dlaczego… zamiast niej lepiej odpalić sobie Painta.

To jest dobre: Pomysł i kwaśny design.
To mnie boli: Nie da się grać.


Piguła:

  • Wcielasz się w rolę Froshmina – pamperka, który uczęszcza do szkoły artystycznej.
  • Gra polega na rysowaniu rzeczy wskazanych przez profesora Qwertz, który jest AI.
  • Tytuł zapewnia od 2 do… może 5 godzin zabawy.
  • Gra zachęca do powolnej eksploracji i słuchania muzyki. Szkoda, że nie ma czego zwiedzać, a ambienty są nieciekawe.

Po obejrzeniu trailera, do gry podchodziłem bardzo entuzjastycznie. Lubię kiczowatość (modny kilka lat temu vaporwave), graficzne nawiązania do wczesnych lat gamingu i różne kwaśne odpały. Czasem bardzo głupia, acz oryginalna rzecz, przyciągnie mnie przed ekran na długie godziny. Np. wspomniany wyżej trailer. Kurcze, kawałek tam umieszczony jest cudny i wbija się w pamięć. Sama estetyka zapowiadała coś nietuzinkowego, wartego sprawdzenia. Jednak za tym kryje się PR i nic więcej.

Na czym polega Art Sqool?

Gra polega na rysowaniu i zwiedzaniu – Paint mode i Walk mode. Jako uczeń szkoły artystycznej musisz rysować rzeczy wskazane przez Profesora QWERTZ (latająca sztuczna inteligencja). Może to być np. coś, o czym słyszałeś, ale czego nigdy nie widziałeś. Twoja praca jest następnie analizowana i dostajesz pozytywną lub negatywną ocenę. Problem polega na tym, że to jest totalny random. Narysujesz kilka kresek i kółek, a zadanie i tak zostanie zaliczone. Można mówić, że tak nie powinno się podchodzić do sztuki, bo każdy z nas inaczej przedstawia swoje uczucia. Owszem, tak jest, bo ciężko stwierdzić, w którym momencie coś zaczyna być sztuką, a w którym kończy. Tylko czy takie rozważania są wystarczające do napędzenia rozgrywki? No tak średnio bym powiedział. Oczywiście można dostać ocenę niedostateczną, ale wystarczy dodać parę smarków i kropek, aby zaliczyć.

Ocena rysowania jest mocno umowna, toteż od Ciebie zależy, czy postarasz się stworzyć małe dzieło odzwierciedlające Twoje emocje, czy też zrobisz bohomaz, aby móc dalej poznawać świat Art Sqool. Zwiedzanie jest niezbędne do tego, aby zdobywać kolejne kolorki i pędzelki, bo na początku nie ma nic, oprócz zwykłego flamastra. Im szybciej znajdziesz kolejne pędzle i barwy, tym teoretycznie lepsze będziesz tworzyć dzieła. Rysowanie z pewnymi ograniczeniami może być wyzwaniem dającym frajdę. Tylko nie na Switchu.

Jak wypada port Art Sqool na Nintendo Switch?

Największe zarzuty mogę mieć chyba do jakości samego portu. Rozumiem, że to indyk z grupy artystycznych. Taki, w którym być może technikalia nie grają pierwszych skrzypiec. Ale w to się nie da grać! Autor chyba poleciał na fali portowania na Switcha wszystkiego, co się rusza. W trybie doku nie da się sensownie rysować przy pomocy Joy-Conów, bo mają kiepskie analogi. W trybie przenośnym da się rysować dotykając paluchem po ekranie, ale jest to skrajnie niewygodne, bo brakuje jakiejkolwiek kontroli nad pędzlem. Czasem połowę ekranu zasłania dłoń!

Zdziwił mnie brak kontroli ruchowej, która w tytule takim jak ten, prawdopodobnie sprawdziłaby się zdecydowanie lepiej niż pad. Chyba że jest, ale tak skitrana, że nie widzę do niej dostępu. W grze brakuje wszystkiego – nie ma podstawowych opcji, nie ma żadnych informacji, jest tylko menu Controls, które wygląda tak:

art sqool nintendo switch controls

Autor w ogóle nie pochylił się nad kwestią skalowania tekstu. Treść zadania jest nieczytelna w trybie przenośnym zarówno w momencie rysowania, jak i oceny. W sumie i tak nie ma większej różnicy, co jest na obrazku. Możesz tam narysować cokolwiek. Do wykonania jest 50 rysunków. Każde z moich dzieł wyglądało koszmarnie, jak totalne dno, ponieważ nie da się narysować czegokolwiek ładnie. Może jakiś stylus albo myszka uratowałby gameplay, ale w opisie gry nie ma o tym żadnej wzmianki. Rysowanie jest okropne. W zadaniu poniżej miałem narysować strój typiarce, którą Profesor QWERTZ zaprosił na kolację. Chyba tak to brzmiało. Ja tej sztuki nie rozumiem.

Otwarty świat pełen niczego

Gra ma też polegać na eksplorowaniu pokracznego świata, zbieraniu pędzelków i relaksie przy muzyce. Tylko tutaj nie ma czego zwiedzać. Świat jest malutki, a tworzące go lewitujące wyspy różnią się między sobą jedynie kolorami oraz dekoracjami low-poly. Tam nie ma nic do roboty. Chodzisz w kółko i wąchasz kąty w poszukiwaniu 16 pędzli. Guess what? I tak ich nie znajdziesz. A nawet jak znajdziesz, to prawdopodobnie ominiesz, bo ciężko je odróżnić od elementów dekoracyjnych.

Froshmin (hehe freshman) potrafi niejako latać. Klikając w przycisk A odpowiadający za skok wzniesiesz się w powietrze, dzięki czemu odwiedzisz wszystkie wysepki w zasięgu wzroku. Nie nazwałbym tego lataniem jak we śnie. Nawet upadek w nicość nie budzi żadnych emocji. Na końcu nie ma śmierci, jest natychmiastowe przejście do oceny obrazka. Nie kryje się za tym żadna historia. Co jakiś czas gra przerywana jest krótkimi filmikami, ale nic z nich nie wynika. Śpiewający Froshmin raz jest wesoły, a raz smutny. Kolorki wysp się zmieniają i to tyle. Ah, jeszcze muzyka. Jest kilka kawałków. Tyle o niej można powiedzieć.

Festiwal błędów

Gra jest przy tym strasznie zbugowana. Można np. mieć problem z wejściem do domku, w którym urzęduje Profesor QWERTZ, bo modele są rozjechane. Można się zablokować. Można też nic nie widzieć, bo mimo kilku ustawień odległości, kamera żyje swoim życiem, a w rzucie izometrycznym niemalże uniemożliwia granie, bo nie da się określić, jak daleko jesteś od gruntu. Poniższe screeny przedstawiają ten sam moment, ale z dwóch perspektyw (ja tam lecę!). To też jest sztuka, której nie rozumiem.

Czasem po niezaliczonym zadaniu „tablet do rysowania” przywracał wcześniej utworzone dzieło, a czasem był wyczyszczony. Może istnieje jakiś guzik przywracający poprzedni stan? Nie wiem, nie widzę, bo interfejs jest strasznie nieprzystępny. Raz gra zupełnie przestała reagować na przyciski i konieczny był jej reset. Rozmieszczone na wyspach przedmioty latają, gdy się ich dotknie. Technicznie przypomina to jakąś pracę zaliczeniową, za której obejrzenie trzeba jeszcze dodatkowo zapłacić.

Albo jestem zbyt prosty, albo to skok na kasę

Tytuł ukończyłem w jakieś dwie-trzy godziny. Oczekiwałem czegoś zupełnie innego. Jeśli brzydkiego, to mechanicznie dopracowanego. Jeśli symulatora chodzenia, to takiego, który zachęca do eksploracji. Jeśli symulatora rysowania, to takiego, w którym da się rysować. Gra kosztuje 40 złotych. Całkiem sporo, bo za podobne pieniądze można kupić fenomenalne Hypnospace Outlaw. Przyznam, że liczyłem na podobne objawienie, zważywszy na autorytet twórcy. Autor Art Sqool, Julian Glander, jest całkiem znanym grafikiem, tworzącym m.in. dla New York Times. Cena to chyba cyniczny skok na kasę, bo za piątaka można dorwać lepiej dopracowane gry.

Jak wcześniej wspomniałem, w grze nie ma opcji, ale w menu jest jebitny guzik Open eShop, ponieważ, uwaga, autor dodał DLC. Za kolejnych 10 złotych można kupić natychmiastowy dostęp do wszystkich pędzli i kolorów. Jeszce mógłbym zrozumieć taki ruch, gdyby faktycznie istniał rozbudowany edytor graficzny. Art Sqool wykłada się na podstawowych założeniach gameplayu – w grze o rysowaniu i chodzeniu nie da się rysować i nie ma gdzie chodzić. Dobre.

xD


Aha po ukończeniu gry i kliknięciu B wyskoczył mi komunikat jak poniżej. Dziękuję, starałem się polubić Art Sqool, ale nie pykło. Osobom, które naprawdę chcą sprawdzić to na własnej skórze, radzę spojrzeć w stronę wersji na PC. Na Switchu nie polecam.

Za kopię recenzencką dziękujemy PR Outreach

Art Sqool (Nintendo Switch)

40 zł
3

Mechanika

2.0/10

Fabuła

3.0/10

Frajda

2.0/10

Grafika/Dźwięk

5.0/10

Zalety

  • Ciekawy pomysł
  • Ciekawy design
  • Widzę w tym próbę stworzenia czegoś unikalnego
  • Lekko kwaskowate

Wady

  • Niegrywalne na Switchu
  • Dużo bugów
  • Pusty świat
  • Zbyt wysoka cena
  • Trailer ciekawszy od gry