Od nieco ponad dwudziestu lat Christopher Nolan dostarcza fanom kina filmy, które pozostają w pamięci. Filmy, o których mówi się latami i na dobre wpisują się w kanony popkultury. Trylogia o Mrocznym Rycerzu, Memento, Incepcja… mógłbym wymienić je wszystkie, ale chyba doskonale wiecie, jakiego kalibru są to produkcje. Oglądając Tenet, nie sposób nie mieć wygórowanych oczekiwań. Widać to doskonale po mocno krytycznych opiniach, zalewających Internet w ostatnich dniach. Czy Tenet zostanie zapamiętany? Czy siedem lat prac nad scenariuszem i pełna konspiracji produkcja ma się czym bronić? Zapraszam do mojej recenzji i komentowania!

Tenet – magia słowa

Tenet to palindrom, słowo lub zdanie, które czytane/pisane od lewej do prawej i od prawej do lewej znaczy to samo. W języku polskim przykładów jest całkiem sporo, jak choćby imię Anna, zwykły „kajak” czy nieco dłuższe jak „a to kanapa pana kota”. Jak to się ma do filmu i po co taki zabieg stylistyczny? Nie trudno się domyślić, skoro w filmie poruszono tematykę podróży w czasie. Wy się domyślajcie, a ja ukryję odpowiedź w spoilerze!

Kwadrat Sator-Rotas – jedna z inspiracji Nolana

Nie jestem pewien, czy średni odbiór filmu był spowodowany kampanią reklamową Tenet, która pokazała zbyt wiele, czy kinomanom wyostrzył się gust. Wiem jedno, gdybym przed seansem zobaczył trailery i inne materiały, to moja opinia byłaby nieco inna. Po co psuć sobie zabawę? Mam to szczęście, że trailerów nie widziałem, a moja wiedza na temat widowiska ograniczyła się do prostych haseł: „Nowy film Nolana, jakieś podróże w czasie, będą do siebie strzelać i chyba ratować Świat”. Jestem prostym człowiekiem, tyle mi wystarczyło, żeby wbić do kina na te 2.5h seansu.

Czy to ekranizacja ataku na moskiewski Teatr na Dubrowce?

Wchodząc do kina, byłem na tyle nieogarnięty, że w zasadzie zignorowałem pierwsze chwile filmu, bo najzwyczajniej w świecie myślałem, że to kolejny zwiastun. W tym przypadku myślałem, że oglądam zapowiedź filmu na motywach ataku na moskiewski teatr na Dubrowce. No cóż. Tak właśnie zaczyna się Tenet, tyle że akcja dzieje się w Operze w Kijowie. Nasz bohater, jako agent CIA pod przykrywką, wraz z rosyjskim oddziałem do zadań specjalnych przejmuje tajemniczy obiekt. Niestety nie wszystko idzie zgodnie z planem, co skutkuje połknięciem samobójczej pigułki.

Śmierć byłaby zbyt prosta

Połknięcie pigułki równoznaczne było ze zdaniem testu na lojalność wobec CIA i pewnie kilku innych powiązanych agencji. Tym sposobem nasz bohater zostaje wplątany w intrygę, na której ważyć się będą losy świata. Na tym koniec fabularnych wywodów. Nadmienię tylko, iż cała zabawa w Tenet kryje się w manipulacjach czasem, a dokładniej to odwracaniem entropii obiektów i nie tylko. Jestem pewien, że większość z was właśnie zastanawia się, o czym ja właściwie napisałem. Zrozumiecie podczas seansu – teraz nie szukajcie w Google odpowiedzi, nie warto.

Nowa zimna wojna

Osobiście mam słabość do tematyki zimnowojennej, do jej klimatu i ogromnego potencjału, który da się świetnie wykorzystać w najróżniejszych produkcjach. Przypomnę choćby recenzowany Control na PS4. Tenet również podlany jest takim lekko odgrzewanym sosem o smaku Zimnej Wojny. Mamy tutaj intrygę szpiegowską, są tajne „narzędzia”, operacje, wynalazki i coś na wzór konfliktu pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją. Problem jest taki, że cała ta tematyka jest mocno rozmyta. Brakowało mi kilku mocnych scen, które dodałyby nieco więcej „naturalności” w fabularnej wędrówce do źródła konspiracyjnej opowieści. Przykład z początku filmu – nasz bohater dostaje do ręki przedmiot, który na pierwszy rzut oka przeczy fizyce i ogólnej zasadzie „przyczyna – skutek”. W kilka sekund opanowuje zasadę działania, a osoba współtowarzysząca wypowiada magiczne: „nie próbuj tego zrozumieć” i od tego momentu Tenet nie jest niczym dziwnym. Po prostu jest, działa i nie dziwi.

Drewno protagonistów!

Wyjaśnijmy sobie jedno – nienawidzę określenia „protagonista„. Jest dla mnie kompletnie nieakceptowalne w użyciu, jeśli pojawia się w tekście więcej niż raz. Z tego też powodu użyłem w tej recenzji , chyba już kilkukrotnie, określenia „bohater”. I tu pojawia się problem, bo w Tenet nasz BOHATER sam siebie nazywa Protagonistą, a samo określenie pada jakieś 10 razy. Mając to za sobą, stwierdzam tu i teraz, że aktorstwo w filmie Tenet to nie są wyżyny talentu obsadzonych tutaj aktorów. Wszyscy jak jeden mąż zagrali tutaj jak drewno. Ok, z wyjątkiem. Jednym.

John David Washington jako PROTAGONISTA zagrał nijako. Zbudował postać, która z jednej strony jest w pełni wykwalifikowanym i samodzielnym agentem CIA, a z drugiej robi wrażenie osoby, która nie chce tutaj być. Brak jej takiej widocznej pewności siebie. Scenariusz i zawarte w nim dialogi mówią jedno, a to jak zostało to oddane, to już już nieco inna historia. A przecież w filmie Czarne bractwo (BlacKkKlansman), było ok. Moim zdaniem aktor nie został zbyt dobrze dopasowany do roli i mam nadzieję, że wybór nie był podyktowany chęcią angażu po prostu czarnoskórego aktora.

Elizabeth Debicki jako Kat (była – to skomplikowane – partnerka rosyjskiego oligarchy). Aktorka polskiego pochodzenia z całkiem pokaźnym dorobkiem ról na koncie. W przyszłym roku zobaczymy ją w Strażnikach Galaktyki vol. 3. Jej rola z Tenet nie była szczególnie natchniona, ale też pewna doza oschłości i takiego swoistego zrezygnowania w głosie, całkiem dobrze wpasowała się w zagraną postać.

Robert Pattinson jako Neil (agent). Ok, można faceta nie lubić, bo kojarzy się głównie z rolą Edwarda Cullena z sagi Zmierzch. Będzie się to za nim ciągnąć już na zawsze i nic tego nie zmieni, ale hej! To jest dobry aktor! Budując postać Neila udało mu się uchwycić wrażenie bycia osobą, która jednocześnie płynie z ciągiem wydarzeń ukazanych w filmie, a przy okazji jest taką czarną owcą, która może, ale nie musi (!) nieco namieszać. Absolutnie świetna rola i ciekawie oddany manieryzm postaci. Na tle innych aktorów Pattinson jest tutaj prześwietny. Nie zmienia to faktu, że do dialogów również wkradło się sporo ‚drewna’.

Powyżej trójka kluczowych postaci, wokół których wszystko się kręci. Ale nie zabrakło wisienki na torcie w postaci gościnnego występu Michaela Caine, który ma swoje 5min jako Sir Michael Crosby.

Czym się broni Tenet?

Tenet broni się od wielu stron. Sam pomysł z takim kreatywnym wykorzystaniem podróży w czasie jest sporym plusem. Do tego klimat, który dodatkowo został podbity szarozielonkawym filtrem obrazu, który daje do zrozumienia, że to film szpiegowski. Podobnie jak wszystkie filmy, których akcja rozgrywa się w Meksyku mają żółty filtr :). Niestety w Tenet do meksyku nie zawitamy, ale zobaczymy kawałek Oslo, wspomnianej wcześniej Ukrainy, czy Londynu. Brak tu porywających kadrów, ale kilka scen, takich jak pościg autostradą, a także scena walki na lotnisku, „robią robotę”. Muzycznie też mi się podobało, ale mam też wrażenie, że Ludwig Göransson, który jest autorem muzyki… niewiele wiedział o filmie podczas tworzenia. Jest pompa, jest moc, jest to ładnie ubrane, jednak często muzyka jest przerostem formy nad treścią. Wiele przeciętnych scen okraszone jest zbyt mocnym przekazem muzycznym i odwrotnie. Spoko, ale kaliber jakby zbyt wielki, jak na to, co widzimy na ekranie.

Cieszę się, że widziałem Tenet

Serio. Film trafił idealnie w mój gust, przy czym widzę jego worek wad. Nie zmienia to faktu, że oglądało mi się go przyjemnie i to nie tylko przez fakt, iż byłem w kinie SAM, całkowicie SAM (sytuacja Covidowa zrobiła swoje). Niestety, ogólna nijakość tego filmu nie pozostawi go zbyt długo w mojej pamięci. Seans traktuję jak przygodę jednego wieczoru – przyjemna, miejscami ekscytująca, ale bez perspektyw. Może gdyby zamiast niespełna 3h filmy powstał mini serial na HBO na 5-7 epizodów, to wypadłoby to lepiej? Może.      

Tenet

7

Fabuła

6.5/10

Wrażenia

7.5/10

Audio

7.0/10

Zalety

  • Świetna rola rola Roberta Patinsona
  • Ciekawe podejście do tematyki podróży w czasie
  • Można pogłówkować 😉

Wady

  • Drewniane aktorstwo
  • Brak "naturalności" w wielu scenach lub po prostu traktowanie wielu zagadnień po macoszemu
  • Dobra muzyka w złych momentach i na odwrót
  • Gdyby to był serial na kilka epków to może nie byłoby uczucia niedosytu