FFW – tak trzeba żyć

Kiedy piszę ten tekst, jest niedziela 4 lipca 2021. Za oknem piękna pogoda z potencjałem burzowym. Jest tak ciepło, że nawet nie chce mi się grać w gierki na Playstation czy Xbox. Obie konsole mają opłacone abonamenty i przy okazji oferują mi już nie dziesiątki, a setki gier do ogrania, sprawdzenia, poznania, przeorania, spróbowania i zbadania czy ocenienia. W graniu w cyfrowe wersje gier pomaga mi szybkie łącze światłowodowe, dzięki któremu pobranie jakiejkolwiek gry z obszernych bibliotek to kwestia maksymalnie godziny. Czuję się trochę jak za czasów pierwszego Playstation kiedy Verbatimy walały się tu i tam i nie wiadomo było w co zagrać. 

A jednak grało się więcej

No tak, 30+ lat na karku nie sprzyja wolnemu czasowi na granie i ciężko porównywać gaming sprzed 20 lat do tego tu i teraz. Choć ilości gier są porównywalne 🙂 Nie mniej jednak chyba nikt już nie bawi się w lewe gierki, bo raz, że są generalnie tanie (na promkach oczywiście), a dwa piractwo zamyka więcej drzwi niż mogłoby otworzyć (tutaj chodzi o elementy sieciowe gier). Wróćmy jednak do sedna, do tematu tego felietonu, do idei, o której wspominaliśmy już podczas naszego podcast Trigger, do FFW. 

FFW – Fajne, fajne, Wyje*ałem

FFW, jest proste i zrozumiałe. Jest jak pizza, którą zamawiasz w piątek wieczór. Delektujesz się nią, dzielisz, a przy okazji zaczynasz batalię o sens istnienia pizzy z ananasem czy jakiejś azjatyckiej wersji z KitKatami lub ciasteczkami Oreo. Ważne jest też to, że pizza nie ocenia, ona rozumie i wszystko jej jedno, czy zyskasz dzięki niej dodatkowe kilogramy, czy nie. Ważne, że restauracja, w której ją zamówiłeś, za pomocą apki na smartfona, ma już twoje pieniążki i właśnie przelicza złotówki z marży. To co z tymi grami? Pobieram kolejne i kolejne, i kolejne, gram chwilę, dłuższą chwilę, może nawet kończę dany tytuł. Choć to ostatnie z rzadka się zdarza ostatnio. Ostatecznie 75% gier to typowe FFW. Fajne, fajne, wyje*ałem. 

Ale, pograłem, widziałem, skosztowałem. 

I w sumie najmniej żalu do siebie, o niekończenie gier, mam w przypadku wywalania z dysku konsoli indyków po 15-30min grania. Przepraszam, ale lwia część tych tytułów to gry jednego patentu, który cieszy i bawi właśnie tych 30 min maksymalnie. I po co grać dalej, skoro widziałem już wszystko, a w kolejce jeszcze 25 podobnych tytułów? FFW. Przynajmniej grałem, to się wypowiem nie? W każdym razie najgorzej, jeśli do worka FFW wpada gierka, na którą bardzo, ale to bardzo liczyłem, a jednak się przeliczyłem. 

Die, Rebel Scum! 

Przykład wyciągnięty z podcastu, ale powinien całkiem dobrze zobrazować istotę problemu. Star Wars Squadrons to gra, na którą nie czekałem i nie śpieszyło mi się z graniem w ten tytuł. Był/jest w GamePass na Xbox (teraz też w PS+), to pobrałem, bo akurat miałem ochotę polatać i rozwalić jakieś rebelianckie ścierwo. No to odpalam pobieranie, idę zrobić herbatę, wracam, gram. Wybór strony konfliktu oczywisty, bo Imperium na zawsze w serduszku. Początek fabuły obiecujący, dostałem, co chciałem – rebelianci giną na potęgę. Niestety scenarzysta gry dosyć szybko zabrał mi tą małą przyjemność i nakazał granie ścierwem… Click Xbox button, zamknij grę, usuń grę. FFW! 

Tak trzeba żyć

Gdzie tu sens, logika i godność gracza? To zależy. Ja gram, bo póki gra mnie bawi i sprawia przyjemność. Sztuczne zaliczanie gier, byle wbić kolejną platynę czy brylować na listach GS, to absolutnie nie dla mnie. Mam swój gust, który trzyma mnie przy konkretnych grach, ale nie przeszkadza mi też w szukaniu nowych rzeczy, próbowaniu i kosztowaniu. Wiele ostatnio wydawanych gier jest naprawdę fajnych, bardzo fajnych, ale spory odsetek to produkcje warte jedynie skosztowania, bo albo nie bronią się fabułą, albo scenariusz czy optymalizacja to jakiś żart. Ewentualnie wynagradzanie gracza jest poniżej oczekiwań. Z tego też powodu Forza Horizon po kilku godzinach grania wyparowała z dysku. Po prostu nie czuję w tej grze postępu i nie dostrzegam kamieni milowych do zdobycia. Pograłem, kupiłem Nissana GTR, dopakowałem wozidła do granic użyteczności na drodze i cześć. 

Po co Ci FFW? 

Dla bezpieczeństwa w Internetowych dyskusjach i wojenkach. Kiedy trafiasz na jakiegoś ultrasa jednej z gamingowych marek i nieszczególnie masz ochotę na Shit Storm, to rzucasz proste FFW. Koleś mówi: „Grałeś w Call of Duty, bo wiesz, ale jest lepsze niż Battlefield!”. Odpowiadasz ”FFW”, dając mu do zrozumienia, że grałeś, było fajne, doceniasz, miło spędziłeś czas, ale już nie grasz bo wyje*ałeś z SSD/HDD. Prosto, skutecznie i kulturalnie. W innym kontekście możesz użyć FFW jako gotową odpowiedź, kiedy faktycznie grałeś w dany tytuł, spodobało Ci się i chcesz wrócić do niego, ale później, kiedy będziesz mieć ochotę na granie. Jednak oboje wiemy, że ten moment pewnie nie nadejdzie nigdy, ale nikt nie musi o tym wiedzieć! FFW – proste i skuteczne, a przy tym niezwykle dyplomatyczne.

Co poza FFW? 

FFW ma niezwykle pozytywną wartość wyrazu, bo mimo iż usunąłeś gierkę z platformy do grania, to jednak ją doceniasz i wyrażasz się o niej w superlatywach. Bo w końcu jest „fajna”. A „fajny” to przymiotnik, wyraz o znaczeniu potocznym, który ma niezwykle szerokie zastosowanie w języku polskim. I to by było na tyle, a za jakiś czas zajmiemy się nieco bardziej skomplikowanym w piśmie, ale o wiele prostszym w przyswojeniu i akceptacji PCHWTG.