Zmęczony? Posłuchaj tekstu!
Getting your Trinity Audio player ready...

Przyznam się, że do gier Indie podchodzę z bardzo dużą rezerwą. Po prostu zbyt wiele razy sparzyłem się na hucznie promowanym tytule, który okazał się grą jednego patentu. Pośród wielu zapowiedzianych „indyków”, szczególną uwagę zwrócił na siebie The Last Worker od studia Wolf & Wood, pod kierownictwem scenarzysty i pisarza Jörga Tittela. Opowieść narracyjna w do bólu kapitalistycznym świecie. Wszystko podszyte satyrą świata gry i naszego obecnego tu i teraz. Co mogło pójść nie tak?

Piguła:

  • The Last Worker to gra na uczciwe 4,5 do max 6h grania;
  • Zagrać możesz na platformach Meta Quest 2, PSVR2, PS5, Nintendo Switch, Xbox Series X|S, PCVR. Gra dostępna na platformach sprzedaży Steam, Epic Games Store i GOG;
  • Za koncepcję komiksowego stylu graficznego odpowiada Mick McMahon (Judge Dredd, 2000 AD);
  • W grze usłyszysz głos Zeldy Williams oraz Tommie Earl Jenkins… jednak to nie są główne role, a wręcz symboliczne;
  • Muzyka kompozytora Olivera Krausa (Sia, Adele, Florenceand the Machine) z okazjonalnym wokalem Jakuba Józefa Orlińskiego.

Klient to jedno, zarobek to drugie

A pracownik? Hm, no cóż. O tym właśnie jest The Last Worker. O ostatnim pracowniku niskiego szczebla w magazynie firmy Jüngle. Wyobraź sobie ogromny magazyn Amazona z tysiącami produktów, które należy sprawdzić, skompletować i wysłać do klientów. To jest właśnie naturalne środowisko Kurta, głównego bohatera gry. Jednak jak to się stało, że to właśnie on stał się tym ostatnim, niezmordowanym magazynierem? Upór? Doświadczenie? Szczęście w nieszczęściu? Strach przed wyjściem ze strefy komfortu? Tak. To wszystko razem jest właśnie odpowiedzią na to pytanie.

Kurt w Jüngle poznał miłość swojego życia, z którą pracował jakiś czas. Niestety wszystko, co dobre, szybko się kończy. Kurt został sam, by prawdziwą rodzinę zamienić na „rodzinę Jüngle”. Kto pracował lub pracuje w korpo ten… pewnie teraz wzdycha i przewraca oczami. Tak właśnie jest i nasz bohater poświęca siebie, by dostarczać zamówione marzenia innych ludzi. I tak dzień w dzień.

Złamanie monotonii

Na szczęście Kurta i gracza, bo ile można śmigać po magazynie za paczkami, sprawdzać czy są ok, metkować, wysyłać lub recyklingować… schemat zostaje przełamany przez wdarcie się do firmy pewnej aktywistki. Nasz bohater zostaje pchnięty w wir niekoniecznie legalnych i zgodnych z regulaminem firmy wydarzeń. To w pewnym sensie otwiera mu oczy na świat wokół niego, a historia nabiera tempa i zaczyna skupiać na sobie uwagę.

Przykro to pisać, ale pierwsze chwile z The Last Worker nie należą do najlepszych otwarć historii w grach. W moim przypadku wyglądało to tak, że włączyłem, zagrałem chwile i wyłączyłem. Po pierwsze, na samym początku historia jest przedstawiona totalnie nieciekawie i nudno. Po drugie, odbiór strony wizualnej, pomimo porządnego projektu postaci i kluczowych elementów, jest kiepski. Gra jest brzydka, zbyt ciemna, engine gry ma problem z skalowaniem wielkości obiektów. No nie jest to atrakcyjne.

The Last Worker – gra drugiej szansy

Moje drugie podejście do The Last Worker było po prostu ostatnim. Jak już usiadłem do PlayStation 5, tak siedziałem, grałem, chłonąłem opowieść, bawiłem się elementami zręcznościowymi, a i latanie za paczkami stało się odprężającym zajęciem. Grę ukończyłem. Zaliczyłem 3 zakończenia, które odpala się po prostu wyborem w ostatnim rozdziale. Jednak wrażenia „na gorąco” były bardzo mieszane. Z jednej strony, gra jest brzydka, miejscami nieciekawa i nudna, ma okropne sterowanie… i dzięki ci Sony PlayStation Polska za wypożyczenie DualSense Edge do testów, bo mnie uratował przy tej grze. Z drugiej? Hoh, The Last Worker uderzył w coś, czego nienawidzę w indykach.

Gra jednego patentu? Nie tym razem!

Dla mnie większość współcześnie wydawanych indyków to gry jednego patentu, które porzucam po max 2h zabawy. Twórcy The Last Worker odwrócili problem o 180*. Owszem, bazą gameplayu jest tutaj poruszanie się latającym wózkiem widłowym i operowanie czymś na wzór gravity guna z Half-Life (tutaj nazwany JüngleGun). Latanie po magazynie, przenoszenie paczek, metkowanie – to jest baza. Wraz z rozwojem fabuły JüngleGun Kurta zyskuje nowe użyteczne możliwości i co ciekawe, nowe umiejętności są „potrzebą chwili”. Tu nie jest tak jak w wielu innych grach, że jak już coś odblokujesz, to potem twórcy gry recyklingują bezmyślnie ten sam patent, gdzie tylko się da. Tutaj wszystko jest jednak bardziej przemyślane i nie męczy.

Przykład? W pewnym momencie JüngleGun wzbogacamy o impuls EMP, którym sprawnie poradzimy sobie z botami ochrony. Super, pomyślałem wtedy, że do końca gry będę grać w shootera. Myliłem się. Strzelanie – całkiem przyjemne – to była tak naprawdę jedna „duża scena”, po której broń nieco się uszkodziła i częstotliwości strzelania została ograniczona do minimum. Przez co wystrzał EMP stał się bezużyteczny – choć możliwy! Gra co jakiś czas wprowadza nowe mechaniki na zasadzie: masz zabawkę, pobaw się nią chwile. Dobra wystarczy, teraz baw się tą. Opisałem to nieco brutalnie, ale w rzeczywistości ewolucja gameplayu jest bardzo przystępna.

Satyra, popkultura, brawura

Ogromną wartością dodaną w The Last Worker jest humor i sporo nawiązań do popkultury. Wszelkie komentarze Kurta, Skew (robo przyjaciel bohatera) i innych postaci to często „one-linery” i stwierdzenia wysokiej próby. Słownictwo miejscami zbliża się do poziomu rynsztoka, ale nie przekracza magicznej, umownej granicy przyzwoitości. Świetne są wszelkie popkulturowe wrzutki jak na przykład cytat z Arnolda Schwarzeneggera (chyba z Predatora), ukazanie Donalda Trumpa jako „Największego trolla na Świecie” czy odtworzenia ikonicznej sceny z Half-Life 2. Jest tego sporo i za każdym razem wywołuje uśmiech na twarzy.

Niektóre z elementów gry, często niewinne gadżety znajdowane w analizowanych paczkach, dodają od siebie sporo kontekstu i zmuszają do refleksji. Gracz zaczyna się zastanawiać, po co ludzie zamawiają takie „śmieci”, co daje im szczęście i jak przerysowany obraz konsumenta z gry jest blisko faktycznego opisu nas samych. Ja chyba najlepiej zapamiętam znaleziony globus w grze. Dlaczego? Otóż, był na nim tylko jeden malutki kontynent, resztę zalała woda… Wszystko to w świecie rządzonym przez jedną korporację, która ma wpływ na każdy aspekt życia ludzkiego.

Kupić, brać na promce, w ogóle interesować się?

The Last Worker to gra opowiadająca o tym, co najgorsze w dzisiejszym świecie. Narracyjna, bądź co bądź ciekawa opowieść, ubiera wszystko w niesmaczny żart, satyrę. Rozpatrywałbym grę jako ciekawostkę i zakupowy kaprys, na który możesz sobie pozwolić. Bo dlaczego nie? Idąc dalej: The Last Worker można rozpatrywać w kontekście sztuki, a śliczna, minimalistyczna okładka gry, może ozdobić twoją kolekcję gier, gdzie obok Call of Duty czy FIFy stanowić będzie nieoczywisty i intrygujący dodatek.  

Grę do recenzji dostarczył przedstawiciel wydawcy. A tak swoją drogą to…

The Last Worker

7.4

Grafika

5.0/10

Dźwięk

8.5/10

Mechanika

7.0/10

Dramat historii Kurta

9.0/10

Zalety

  • Opowieść pełna czarnego humoru
  • Rozgrywka z ciekawymi patentami
  • Dobre polskie tłumaczenie (kinowe)

Wady

  • Lokacje są zbyt ciemne, a grafika nie zachwyca
  • Okropne, kiepsko przemyślane sterowanie
  • Początek gry niezbyt zachęca do dalszej zabawy