Zmęczony? Posłuchaj tekstu!
Getting your Trinity Audio player ready...
|
Już niebawem czeka nas długo wyczekiwana premiera Senua’s Saga: Hellblade II. Z tej też racji postanowiłem się porządnie przygotować i w końcu nadrobić pierwszą odsłonę z 2017 roku. Jak się zestarzała, czy nadal się broni? Odpowiedź standardowo nie jest oczywista, ale możesz się domyślać. W końcu ta gra ma już swoje lata na karku.
Piguła:
- Za grę odpowiada studio Ninja Theory. Twórcy takich gier jak: Heavenly Sword, Enslaved czy DmC.
- Gra śledzi przygody bohaterki z zaburzeniami psychicznymi.
- Przygoda jest gdzieś na 7-8 godzin.
- Historia i świat może intrygować. W przeciwieństwie do gameplay’u.
Helblade: Senua Sacrifice opowiada o celtyckiej wojowniczce, która udaje się w zaświaty, by uratować duszę swojego ukochanego. Problem w tym, że nasza bohaterka pod wpływem przykrych zdarzeń, ma problemy psychiczne i zmaga się z licznymi demonami w swojej głowie.
Mocne przywitanie
Już od strony settingu trzeba przyznać, że jest dość unikatowo. Na początku jesteśmy witani stwierdzeniem, że wraz z kolejnymi zgonami, nasza bohaterka będzie się zatracać w coraz to większym szaleństwie, grożącym permanentną śmiercią i usunięciem zapisów postępu gry. Ciekawy zabieg, wprowadzający element zaszczucia i presji. Ciekawie, ciekawie, chociaż… ok, nic więcej niepokojącego nie zdradzę 😉
Wiadomo, że obecnie jesteśmy po dwóch odsłonach God Of War, gdzie wierzenia nordyckie zostały przedstawione znacznie odważniej i z większym rozmachem. Trzeba mieć na uwadze, że Hellblade debiutowało wcześniej, a i budżet miało nieco skromniejszy. Z perspektywy czasu z pewnością wrzucenie na tapet tematu choroby psychicznej, z naciskiem na schizofrenię, uważam za dość odważny i unikatowy – nawet teraz. Pewnie można odnieść wrażenie, że fabuła to jakaś chaotyczna grafomania, gdzie wałkujemy głównie tematy wyniszczające bohaterkę. Wszystko w mroku i akompaniamencie krzyków oraz płaczu. Rozumiem, że stanowi to celowy zabieg artystyczny, ukazujący problem schorzenia, z jakim się mierzymy.
Cierp jak Senua
Mam za to spore wątpliwości, czy sam gameplay można obronić „artyzmem”. Mamy dwie sekcje. Eksploracyjną, gdzie rozwiązujemy zagadki środowiskowe oraz walkę. W obu przypadkach mam bardzo dużo Hellblade do zarzucenia. Jak głupio by nie zabrzmiał, łamigłówki głowie opierają się na patrzeniu pod odpowiednim kątem. Sprowadzają się do szukania run, dopasowywania elementów by złożyły się w jedną całość i nagle zmaterializować przejście lub portal zmieniający perspektywę lub w ogóle całe realia.
Problem w tym, że gra nierówno rozkłada te akcenty i głównie skupia się szukaniu run odblokowujących drzwi. Spoko, jakby ten motyw ukazał się z 3, może 4 razy przez całą rozgrywkę, a nie co krok. Po prostu jeszcze przed połową gry ma się ochotę autorów nabić na pal. Runy miewają swoje ciekawsze momenty, aczkolwiek i w ogólnym rozrachunku jest ich za dużo. Zabijają totalnie tempo rozgrywki. Chodzisz jak ciołek, szukasz odpowiedniego kąta. A to centymetr w jedną stronę, a to w drugą. Reszta rozwiązań wydaje się nieco bardziej przystępna. Powiem, że aż szkoda, iż z przenoszenia się między alternatywnymi wersjami świata, autorzy nie korzystali nieco częściej. Nie mniej jednak, przydałoby się więcej różnorodności…
Z walką jest chyba jeszcze gorzej. Na początku wydaje się spoczko. Mamy mocny, silny atak. Unik, blok. Bardzo sympatycznie paruje się ciosy. No Ninja Theory, jakby nie patrzeć, ma doświadczenie przy tworzeniu systemów walki. Z czasem jednak się okazuje, że poza wprowadzeniem nielicznych, nowych przeciwników i jednej nowej umiejętności, autorzy totalnie położyli uczucie progresu. Na świeżość nie na co liczyć, a my bierzemy udział w notorycznie powtarzających się potyczkach.
Cieszy oczy i nie tylko
Grę ogrywałem na Xbox Series S i muszę przyznać, że Hellblade naprawdę cieszyło oczy. Widać wyraźnie, że liniowa struktura, tej produkcji służy. Tym bardziej podlana wszechobecnym mrokiem. Żeby nie było – jaśniejsze lokacje też się dobrze prezentują. Jedynie do czego mógłbym się przyczepić to monotonia gry.
Do oprawy audio też nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Aktorzy głosowi postarali się, a i muzyka w grze wpada w ucho. Dodatkowo z racji choroby, z którą boryka się Senua, fantastycznie gra się w Hellbade na słuchawkach. Dzięki temu sam możesz prawie, że namacalnie, usłyszeć te wszystkie nawiedzające Senuę głosy. Po prostu ciary przechodzą człowieka. Jedynie bym się nieco przyczepił do rodzimej lokalizacji, gdzie napisy często nie nadążały za kwestiami i się wszystko rozjeżdża. Już czasem wolałem je po prostu wyłączyć, bo tylko rozpraszały moją uwagę.
TAK, TAK, NIE
Hellblade: Senua’s Sacrifice to odważny projekt, który broni się opowiedzianą historią. Cała reszta jest dość umowna. Trzeba przyznać, że gra może i wygląda z wierchu jak gra AAA, aczkolwiek, tak naprawdę, była swego czasu sprzedawana w cenie indyka. Wiec na pewne kwestie trzeba mimo wszystko spojrzeć z większą pobłażliwością. Lubisz rozkminy i zagłębiać się w głąb ludzkiej psychiki? Dodatkowo jesteś w stanie przeboleć drewniany gameplay? Możesz grze dać szansę. 7-8 godzin interesującej przygody jak znalazł. Mam nadzieję, że wraz z premierą drugiej odsłony, Ninja Theory rozwinie skrzydła. Mimo wielu czerwonych flag odnośnie nadchodzącego projektu. Proszę, niech te słowa zaraz się źle nie zestarzeją… (a Microsoft nie zamknie zbyt szybko studia – dop. Coati).
Grę ograłem sobie w Game Passie w oczekiwaniu na sequel 🙂