Zmęczony? Posłuchaj tekstu!
Getting your Trinity Audio player ready...
|
Przez lata Diablo było jedną z największych marek w świecie gier wideo. Dobrze pamiętam wyczekiwanie na drugą i trzecią część piekielnego cyklu. Premiery obu gier były gigantycznymi wydarzeniami, o których mówili prawie wszyscy. Niestety nic nie trwa wiecznie – popularność i potęga Diablo mocno zmalała. Przyczyną tego była masa kontrowersji, problemów oraz to, że nowsze odsłony cyklu zawiodły wielu graczy. Marka nie osiągnęła już tego poziomu, co za czasów Diablo II. Teraz na rynek trafia pierwsze rozszerzenie do Diablo IV i jakoś nie słychać by zbyt wiele osób było podekscytowanych. Czy to znaczy, że Diablo powoli odchodzi w zapomnienie? Może jednak Vessel of Hatred będzie powrotem cyklu do chwały?
Diablo IV: Vessel of Hatred to rozszerzenie do wydanej w zeszłym roku czwartej, pełnoprawnej odsłony cyklu o walce z piekielnymi siłami. Tytuł jest stworzony przez ekipę z Blizzard i wymaga podstawowej wersji tytułu do działania. Rozszerzenie kontynuuje wątki z podstawowej kampanii, więc znajomość historii z podstawki jest wskazana przed odpaleniem tego tytułu.
Nowa misja
Vessel of Hatred kontynuuje historię z końcówki czwartego Diablo. Udało się pokonać Lilith, ale cena tego sukcesu była olbrzymia. Jedna z naszych sojuszniczek – dziewczyna o imieniu Neyrelle, zdobyła kamień z duszą potężnego Mephisto. Bohatera walczy z opętaniem przez niego i ucieka do dżungli krainy Nahantu. Nasza postać rusza w poszukiwanie towarzyszki. Na drodze staje mu fanatyczny wojownik Urivar, który jest jednym z nielicznych ocalałych z inwazji na piekło z finału Diablo IV. Musimy odnaleźć i ocalić Neyrelle, zanim jedne z panów zła przejmie nad nią w pełni kontrolę i powróci z piekieł. Jednocześnie trzeba się uporać z fanatykami mordującymi ludzi oraz rozprawić z masą mniejszych i większych problemów po zgładzeniu Lilith.
Fabuła Vessel of Hatred jest całkiem solidna i sprawdza się jako pierwszy akt do kolejnej epickiej przygody w świecie Diablo. Mamy masę nowych postaci i wątków, które są poprowadzone całkiem nieźle. Scenki przerywnikowe są świetne i całość wypada naprawdę nieźle. Niestety mamy tutaj zaledwie kawałek większej historii i na resztę opowieści o powrocie Mephisto pewnie jeszcze będzie trzeba poczekać. Całość nie ma zbytnio satysfakcjonującego zakończenia i przypomina bardziej odcinek serialu zakończony cliffhangerem, by przyciągnąć widzów do kolejnego sezonu, niż jakąś pełnoprawną całość.
Żywot siepacza
Gdyby ktoś nie wiedział. Diablo IV to gra typu hack and slash, gdzie pokonujemy nieprzebrane ilości potworów i piekielnych armii. Vessel of Hatred nie zmienia podstaw rozgrywki i tytuł stawia na to samo, za co gracze lata temu pokochali markę. Chodzi o rozwałkę, zbieranie łupów i zdobywanie poziomów. W trakcie przygody zdobywamy punkty doświadczenia pozwalające na zdobywanie i ulepszanie umiejętności w drzewku zdolności postaci.
Zbieramy także masę złomu, czyli borni, pancerzy i innych gadżetów, które oczywiście występują w różnych wariantach rzadkości. Zabawa polega więc na ubijaniu wrogów, by być coraz silniejszym i mieć jeszcze lepszy ekwipunek. Na papierze nie wygląda to jakoś nadzwyczajnie ciekawie, ale w praniu taki schemat sprawdza się zaskakująco dobrze.
Tym, co warto mieć jeszcze na uwadze, jest to, że podobnie jak Diablo IV, Vessel of Hatred jest produkcją mniej liniową i w znacznym stopniu bazuje na otwartym świecie z mechanikami łączącym w sobie MMO i niezwykle popularne obecnie gry usługi. Z tego powodu nawet w przypadku nowej kampanii mamy sporo innych rzeczy, którymi jesteśmy zasypani. Od sezonowych wydarzeń po masę questów pobocznych.
Wynika to z tego, że akcja gry toczy się na gigantycznej mapie i możemy poruszać się po praktycznie całym świecie gry już od samego początku. Mamy swobodę w decydowaniu, co chcemy robić i można mieszać ze sobą misje z kampanii z jakimiś innymi aktywnościami czy rozgrywką PvP.
Duża mapa wiąże się z wprowadzeniem wierzchowców do zabawy. Dostajemy rumaka, który pozwala znacznie szybciej poruszać się po mapie świata. To ułatwia podróżowanie i wykonywanie zadań pobocznych, których jest tutaj cała masa. Od prostych questów, po dodatkowe lochy odblokowujące nowe umiejętności dla naszej klasy. W Vessel of Hatred jest co robić. Do tego jesteśmy nagradzani za praktycznie wszystko, więc mamy motywacje do odkrywania świata gry.
Ostatnią rzeczą jest masa losowych eventów stworzonych po to, by pokonywać je z innymi graczami. Wszystko to powoduje, że łatwo zapomnieć o wykonywaniu głównego wątku fabularnego i ratowaniu Sanktuarium. Taka struktura rozgrywki sprawdza się jednak całkiem nieźle i daje mnóstwo pożądanej we współczesnych grach swobody.
Z tego powodu Vessel of Hatred nie sprawia wrażenie osobnego rozszerzenia i staje się kolejnym fragmentem wielkiej gry. Ma to swoje plusy i minusy. Z jednej strony, fajnie budować gigantyczny świat i olbrzymią mapę pełną aktywności. Z drugiej strony, to wpływa trochę na rytm rozgrywki. Bycie zasypywanym masą przypadkowych zadań i wzywań uderza w klimat przygody. Do tego trochę trudno się połapać, co jest nowością z rozszerzania, a co częścią zwykłej gry. Zwłaszcza, że sezonowy styl gry i resetowanie się postaci sprawia, że wiele z ukończonych rzeczy pojawia się na mapie jako nowe questy.
Nowości w Vessel of Hatred
Vessel of Hatred wzbogaca tytuł o kilka nowych elementów. Pierwszym i najważniejszym jest nowa klasa postaci. Do pięciu bohaterów z podstawki dołącza Spiritborn, czyli postać w klimatach dżungli, która dominuje ten dodatek. Stworzyłem nową postać właśnie z tą klasą i powiem, że wypada ona całkiem nieźle. Mamy wojownika do starć w zwarciu, który ma całkiem bogaty pakiet umiejętności, co pozwala na tworzenie różnych kombinacji. Wynika to z tego, że mamy nawiązanie do zwierząt (goryl, jaguar, orzeł i stonoga) i różne skille powiązane ze statusami i elementami takimi jak ogień czy trucizna. Można levelowac postać skupiając się na mocach powiązanych z jednym ze zwierząt lub eksperymentować z kombinacjami tak, by wykorzystać każdy z elementów.
Spiritborn wypada naprawdę nieźle i na ten moment jest to moja druga ulubiona klasa z Diablo IV. Najwięcej frajdy miałem jednak przy Nekromancie. Mimo wszystko nowa klasa radzi sobie naprawdę dobrze i może być mega ciekawą opcją dla osób bawiących się w różne buildy postaci.
Poza nową klasą mamy także nowy region gry, czyli Nahantu inspirowany jest przez klimaty Puszczy amazońskiej. Lokacja wypada naprawdę fajnie i urozmaica świat z podstawki o nową scenerię. Obszar z DLC jest całkiem spory i odpowiada rozmiarem jednemu z głównych regionów z gry. Jest więc całkiem sporo terenu do odkrywania.
Jeszcze jedną rzeczą, o której warto wspomnieć, są najemnicy. Mamy dwie opcje ich udziału w naszej wyprawie. Jedną jest towarzyszenie nam podczas misji. Wtedy mamy NPC, który współdziała wraz z nami i bierze czynny udział w walce. Drugą opcją jest wparcie, gdzie postać pojawia się na chwilę, by wykonać swoją akcję i wspomóc nas w walce.
Najemnicy mają własny system doświadczenia i dodatkowe drzewko umiejętności. W grze jest 4 najemników, których możemy do siebie przyłączyć. Jedną z wczesnych misji rozszerzenia jest odblokowanie bazy wypadowej i zyskanie pierwszego z towarzyszy tego typu. Resztę można zdobyć w ramach zadań pobocznych.
Grafika i dźwięk wypały dobrze!
Oprawa audiowizualna Diablo IV: Vessel of Hatred wypada rewelacyjnie. Wszystko jest odpowiednio mroczne, ponure, z idealną atmosferą. Design świata i potworów jest dokładnie taki, jak powinien być. Nie jest to może poziom mojego ukochanego, pierwszego Diablo, ale mamy tutaj powrót do stylu z D2. Świat jest ponury, bez nadziei i na skraju upadku. Nowe lokacje też wypadają klimatycznie,a ruiny świątyń i mroczna dżungla sprawdzają się świetnie. Technicznie, na Xbox Series X, też nie ma problemów i gra śmiga aż miło, bez potknięć. Audio wypada równie dobrze z niezwykle komatycznymi utworami i doskonale dobranymi głosami postaci.
Warto także zwrócić uwagę na to, że gra jest jeszcze bardziej filmowa niż dotychczas. Wiele scenek przerywnikowych na silniku gry stawia na ciekawe ujęcia śledzenie akcji z innej perspektywy niż widok z góry. To wychodzi grze na dobre, bo te trochę bardziej przegadane sekwencje stają się trochę ciekawsze.
Noob
Muszę przyznać, że moje podejście do Diablo nie jest zbyt hardcorowe i w tej kwestii zbytnio się nie wypowiem. Wiele godzin gridnu w end game mnie kompletnie nie interesuje. Zasiadam do Diablo IV dla kampanii i porobienie dodatkowych czynności od czasu do czasu. Battle Passy, kolejne sezony i cała masa innych rzeczy mnie nie wciąga. Dlatego nie ma mowy, żebym oceniał Vessel of Hatred z perspektywy, o której nie mam pojęcia.
Warto o tym wspomnieć, bo pewnie nie jestem nawet w stanie zwrócić uwagi na wiele zmian i nowości w tej sferze. Choćby ze względu na to, że nie śledziłem rozwoju kolejnych sezonów i poczynań twórców po premierze Diablo IV. Dlatego moje wrażenia i opinie będą raczej skierowane do osób w kategorii amator i ktoś, kto nie ma zbytniego przywiązania do ARPG czy hack’n’slash.
Vessel of Hatred wypada naprawdę dobrze
Z tej perspektywy Diablo IV: Vessel of Hatred wypada solidnie. Nowa klasa, nowy region i trochę zmian w rozgrywce wypadają na plus. Kampania nie jest przesadnie długa, ale oferuje trochę dobrych momentów i pozostawia po sobie pozytywne wrażenie. Pozostaje co prawda uczucie niedosytu, ale taki pewnie był zamysł twórców. W końcu według oryginalnych planów, co roku ma do nas trafiać nowe rozszerzenie. Jeśli będą one na poziomie Vessel of Hatred to będę bardzo zadowolony.
Blizzard dostarcza bardzo fajny tytuł, przy którym można dobrze spędzić czas. Ja pewnie jeszcze trochę pobiegam i powykonuje jakieś dodatkowe czynności, bo samo siekanie w Diablo nadal jest niezwykle przyjemne. Dlatego jeśli ktoś potrzebuje więcej solidnego, ale nie przesadnie rozbudowanego hack and slash, to Diablo IV: Vessel of Hatred jest świetną opcją.
Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy wydawcy