Długo musieliśmy czekać na nową, pełnoprawną kontynuację przygód Samus Aran. Nie Remake, prequel, spin off czy inny poboczny twór. 19 lat po wydaniu Metroid Fusion w końcu seria powraca za sprawą współpracy Nintendo z hiszpańskimi deweloperami z MercurySteam. Ci ostatni dali się zresztą już poznać od tej dobrej strony przy pracy nad odświeżoną wersją Samus Returns z 3DS. Przekonajmy się, jak sobie poradzili z absolutnie nowym tworem. Oto recenzja Metroid Dread wydanego wyłącznie na Nintendo Switch.

To jest dobre: Metroid Dread po latach deweloperskiego piekła wraca w dobrym stylu.

To jest słabe:  Poważny bug pod koniec zabawy i zachowanie jednej z redakcji, zachęcającej do ogrywania gry na emulatorze.

Piguła:

  • Metroid Dread jest dość wiernym przedstawicielem podgatunku Metroidvanii. Zdecydowanie bardziej niż np. Metroid Fusion, Other M czy seria Prime.
  • Próg wejścia jest całkiem wysoki. Fani będą wniebowzięci, reszta niekoniecznie.
  • Elementy rozgrywki z E.M.M.I maja swoje mocne i słabe strony.
  • Sterowanie bywa przekombinowane.
  • Gra jest do ukończenia za pierwszym razem w 7 (i mniej) godzin. Z lizaniem ścian już z 13-14.
  • Po ukończeniu odblokowuje się Hard mode.
  • Gra w doku działa w 900p a w trybie przenośnym 720p. Framerate trzyma stabilne 60 ramek z okazyjnymi spadkami.
  • Pod koniec gry mamy ohydnego buga uniemożliwionego ukończenie kampanii. Na zakończenie tekstu czeka mini tutorial, jak takowego uniknąć.

Bez silenia się na odkrywczość

Fabuła na pierwszy rzut nie wydaje się skomplikowana. Ot mamy bohaterkę Samus Aran, która została wysłana na planetę ZDR, w celu sprawdzenia, co się stało z wcześniej wysłanymi na misję zaawansowanymi robotami E.M.M.I. Po dotarciu na miejsce, nasza heroina szybko zostaje sprowadzona do parteru i pozbawiona większości umiejętności oraz broni. Na domiar złego poszukiwane maszyny nie są zbyt pokojowo do niej nastawione.

Adam Metroid Dread
AI Adam w pełnej okazałości

Historia faktycznie nie jest specjalnie rozbudowana, aczkolwiek co jakiś czas możemy liczyć na drobną ekspozycję i wyjaśnienie sytuacji dzięki sztucznej inteligencji ADAM, z okazyjną pomocą innych „bytów”. Dodatkowo muszę napomknąć, że od czasów Other M, otrzymujemy zalążek dubbingu zamiast wyłącznie ściany tekstu. Co prawda niewielką ilość, a sama Samus jest niema, ale myślę, że to uczciwy kompromis. Ostatnim razem, gdy Aran wydała z siebie złożone zdania zamiast pomrukiwań i okrzyków, większość fanów nie była szczególnie zadowolona, zarzucając jej ospałość 😉

Esencja Metroidvanii

Metroid Dread wywodzi się z metroidvanni. Gatunku, którego (jakby nie patrzeć na nazwę) jest tak naprawdę prekursorem, matką i ojcem w jednym. W skrócie otrzymujemy platformera (w tym wypadku 2,5D) z bardzo rozbudowaną mapą z licznymi zakamarkami i odnogami, do których z początku nie możemy wejść. W tym miejscu wchodzi system progresji postaci, który w mniejszym stopniu opiera się na nabywaniu siły, a bardziej nowych umiejętności radzenia sobie z przeszkodami. Możliwość wyższego skoku, zaczepiania się linką o przeszkody, „morfowania” się w kulę, kamuflaż – mamy sporo możliwości.

akcja w Metroid Dread

Takie są absolutne podwaliny tego podgatunku platformerów, który, pomimo iż Castlevania od jakiegoś czasu wącha kwiatki od spodu (nie licząc reedycji), przechodzi swój renesans. Hollow Knight, Ori, Axon Verge, Guacamelee. Nawet ostatnio Chińczycy pokazali się od niezłej strony przy okazji premiery F.I.S.T.: Forged In Shadow Torch, a to jedynie szczyt góry lodowej, nie mówiąc o innych wariacjach i propozycjach. Co na tym tle ma do zaoferowania nowa odsłona Metroida?

Nostalgia z szczyptą nowości

Odpowiadając szczerze na pytanie – nic rewolucyjnego. Brzmi nieco pejoratywnie. Z drugiej strony po tylu latach nikt w tym przypadku nie oczekiwał redefiniowania czegoś na nowo jak w Zeldzie BOTW. Fani bardziej nastawiali się na nostalgiczny powrót do tego, co już dobrze znamy. W Metroid Dread przede wszystkim otrzymujemy naprawdę rozbudowane mapy. Zaryzykowałbym nawet stwierdzeniem, że najbardziej rozbudowane w całej serii, z czego zadowoleni będą entuzjaści, a już niekoniecznie nowi w temacie.

Ukrywanie się przed E.M.M.I w Metroid Dread
znajdź mnie, jeżeli potrafisz

Tych drugich może przerosnąć wręcz poziom skomplikowania lokacji. „Świeżynki” mogą grymasić na sam poziom trudności, gdyż ginie się tutaj stosunkowo często, pomimo że okazji do odnowienia zapasów nie brakuje. Wynika to też z faktu, że walki z bossami bywają dość wyśrubowane. Jakby nie patrzeć, samo E.M.M.I potrafi zabić „na strzała”, więc napis game Over będzie dość częstym widokiem. Teoretycznie za pomocą QTE można się jeszcze przez szybkim zgonem wyratować. Problem w tym, okno reakcji jest tak wąskie, że tylko osoby z nadludzkim refleksem będą w stanie wyczuć odpowiedni moment, kiedy wdusić guziora. Ok, kogo ja tu próbuje oszukać. Tak naprawdę ja jestem po prostu do bani 😉

game over w Metroid Dread
Przywyknijcie. Ten widok będzie Wam często towarzyszyć

E.M.M.I – zaleta czy wada nowego Metroida?

Czymś nowym miały być spotkania z E.M.M.I. Nie wiem do końca, co o nich myśleć. Faktycznie potrafią przysporzyć sporo adrenaliny. Przy nich czujemy się przeważnie jak zwierzyna, która musi się ukrywać i uciekać przed łowcą, co nieco przywodzi na myśl podobne fragmenty z Metroid Fusion. Interesujące jest to, że faktycznie wraz z kolejnym spotkaniem, maszyny nabywają nowych umiejętności, przez co trudnej zrobić je w konia. Niestety kiedy przychodzi do ich egzekucji, okazuje się, że trzeba ten czyn uczynić za każdym razem w podobny sposób, co po prostu nuży. Podobny zarzut mam do spamowania wojownikami Chozo, którzy są ciekawi za pierwszym, może drugim razem, lecz gdy się ich wrzuca któryś raz, tylko mocniejszych i w większych ilościach, wtedy ciężko nie odnieść wrażenie, że są tu tylko po to, żeby sztucznie wypełnić czas.

ryjec potwora w Metroid Dread
Ale pasztet

Na szczęście obraz pojedynków z bossami ratuje kilka większych okazów, które są co prawda gąbkami na kule, ale za to satysfakcja z ich ubicia rekompensuje wszystko. Tym bardziej że trzeba się uczyć ich ataków na pamięć, podzielonych niekiedy na 2, 3 fazy. Osobiście nie obraziłbym się na większą ilość takich potyczek.

Czemu ta „hetera” się nie słucha?!?

Muszę też pokręcić nosem na nieco przekombinowanego sterowanie. Jasne, precyzyjne celowanie za pomocą gałki analogowej zdaje swój egzamin. Tak samo jak parowanie ataków, daje dużo frajdy i jest ciekawą mechaniką. Nie jestem natomiast zbyt dużym fanem trzymania trzech czy czterech przycisków, żeby wykonać jakąś czynność. Tym bardziej, że przy masterowaniu gry i odkrywaniu wszystkich sekretów, jednak przydaje się spora doza dokładności.

Technicznie nowy Metroid prezentuje się bardzo schludnie. Niekiedy odnoszę wrażenie, że wręcz nieco za sterylnie, ale widocznie już taki urok kosmicznych baz. Na szczęście dostajemy też nieco bogatsze w bujną faunę lokacje, a na drugim planie potrafi się sporo dziać. Troszkę szkoda, że w dock nie udało się wyciągnąć pełnego 1080p zamiast 900p (w trybie przenośnym 720p).

Najwidoczniej trzeba było pójść na pewno kompromisy, jeżeli chcieliśmy otrzymać płynność na poziomie 60 klatek z okazyjnymi spadkami. Cieszą też pełne uroku różnego rodzaju ekrany ładowania, które co prawda mogłyby trwać odrobinkę krócej, lecz miłe widoki pewnie niedogodności nieco rekompensują. Ciekawego klimatu również dodaje muzyka podkręcająca klimat zaszczucia czy mroku. Oczywiście nie zabrakło również znanych motywów.

Samus Aran z Metroid Dread

Czy warto w Metroid Dread zagrać?

Po latach deweloperskiego piekła, Metroid Dread wraca do łask i to w znacznie lepszym stylu, niż miało to miejsce w przypadku np. Duke Nukem Forever. Czy nowe przygody Samus Aran są godne uwagi? Jasne, że tak! Gra nie grzeszy długością, gdyż wprawny gracz pewnie pyknie ją w 7-8 godzin lub 13 przy lizaniu każdej ściany, no ale to żadna nowość. Fani i tak sobie znajdą atrakcję w postaci speedrunowania lub Hard mode, który się odblokowuje po ukończeniu kampanii. Miłośnicy Metroida czy gatunku będą ukontentowani pomimo dość wysokiej ceny wyjściowej jak na metroidvanie, no ale cóż – Magia (i specyficzna polityka cenowa) Nintendo.

Czy jest to natomiast rewolucja, najlepszy przedstawiciel gatunku i gra na dychę? Bardzo bym się z tym kłócił. Pomimo liniowości, to Fusion lata temu zrobił na mniej znacznie większe wrażenie. Może właśnie przez nacisk na rzeczy nieoczywiste. Metroid Dread po prostu dobrze odwołuje się do korzeni serii, a nawet jeżeli eksperymentuje, to robi to ze średnim skutkiem.  Mimo wszystko polecam!

Film tłumaczący burzliwy proces powstawania Metroid Dread

Za udostępnienie gry do testów dziękujemy dystrybutorowi ConQuest Entertainment . Ocena bazuje na subiektywnej opinii recenzenta. Wydawca i jego partner PR nie mieli wpływu na wynik.

Poradnik: jak ominąć błąd uniemożliwiający ukończenie Metroid Dread?

poważny bug pod koniec gry Metroid Dread
Poważny bug pod koniec gry

W momencie, kiedy piszę ten tekst, Nintendo obiecało rozwiązanie problemu, aczkolwiek jeszcze nie udostępniło żadnej łatki. Co zrobić, żeby gra nam się nie wysypała w momencie, kiedy już witaliśmy się z gąską? Oto odpowiedź!

1. Na finałowej mapie widnieje któryś z podobnie wyglądających znaczników z poniższego zdjęcia? TO NIEDOBRZE! TRZEBA JE UNICESTWIĆ!

2. Wchodzimy na takowe. Pokazuje się napis „Remove selected marker”? Wciskamy Accept naciskając przycisk A lub po prostu dajemy X na remove All.

3. Nie ma znaczników, problem rozwiązany. Dziękuje za uwagę 😀

Metroid Dread

249,80
8.2

Mechanika

8.2/10

Frajda

8.3/10

Grafika

8.3/10

Dźwięk

8.1/10

Zalety

  • Rozbudowana mapa
  • Klasyka Metroidvani

Wady

  • Odtwórcze walki z mini bossami
  • Nieprzyjemny bug pod koniec zabawy