Dużo czasu minęło od momentu napisania mojego tekstu i filmu o Gamecube, zanim w jakikolwiek sposób cykl doczekał się swojej kontynuacji. Jakby nie patrzeć, ponad 5 lat to szmat czasu. No ale skoro moje WiiU walnie przysłużyło się jakiś czas temu Zagrajnikowi, to czemu by w takiej sytuacji nie zrobić pożytku z Wii? Takim oto sposobem przystępujemy do przeglądu konsoli, która podzieliła fanów.

Z tego wpisu dowiesz się:

Stos gierek na Nintendo Wii
Dużo exlusywnych dobroci

Dla mnie esencją każdej z konsol są gry, aczkolwiek nim przejdziemy do „mięska”, najpierw na szybko powspominamy dawne dzieje oraz zajrzymy do wnętrza naszego gospodarza programu. Mimo mojej sympatii do Gamecube’a, nie da się ukryć, że Nintendo szóstą generację przegrało z kretesem. Nie chodzi tylko o to, że Sony zdołało sprzedać zawrotne 150 mln swoich PS2, ale nawet Microsoft ze Swoim XBOX-em zaliczył naprawdę solidny debiut, ucierając nosa staremu wyjadaczowi.

Włodarze Nintendo słusznie zauważyli, że powielanie trzeci raz tego samego błędu, walka suchą specyfikacją z konkurencją nie ma sensu i pora podążyć inną, własną ścieżką. Tym oto sposobem Wii, znane pierwotnie jako Project Revolution, debiutuje pod koniec 2006 roku. Efekt? Ponad 100 mln sprzedanych egzemplarzy i miano najlepiej sprzedającej się konsoli stacjonarnej Nintendo i 7 generacji konsol. Jak do tego doszło?

wnętrze Nintendo Wii
Wnętrzności Nintendo Wii

Słaba specyfikacja Wii

Sukces na pewno nie był zasługą samej konsoli w znaczeniu stricte sprzętowym. Procesor IBM Brodway o szybkości 729 Mhz, układ graficzny AMD Hollywood o szybkości taktowania 243 Mhz i 64MB Ramu DDR3. Jeżeli te pojęcia stanowią dla Was czarną magię, to spieszę z wyjaśnieniem – na tle konkurencji te liczby były po prostu śmieszne. W zasadzie jakby się zagłębić w specyfikację, to nawet XBOX Classic, wydany pięć lat przed Wii, mógł mieć nieco więcej do zaoferowania. Przynajmniej do takich wniosków można było dojść po porównaniu, jak działał taki Far Cry czy Enlave na obu platformach. Tym bardziej, że Classic potrafił wspierać w niektórych grach natywne 720p, gdzie Wii zalicza regres i jedyne, na co go stać, to 480p i to przy dobrych wiatrach. Zwykle generował obraz w 480i. Oczywiście mówimy o oficjalnych rozwiązaniach.

Gdy konkurencja oferowała możliwość instalacji gier na dyskach HDD, Wii poszło w 512 mb pamięci flash i jedyne, co możemy zrobić, to trzymać save’y, patche, DLC, ewentualnie gry martwego obecnie Wii shopu. Niegłupim patentem w tej kwestii była możliwość rozbudowy pamięci za pomocą karty SD.

Niedorzeczność goni niedorzeczność

Zacofanie było widać także w podejściu do regionalizacji i sztywnego podziału na gry z PAL i NTSC. Gdy konkurencja w postaci PS3 oraz XBOX-a 360 powoli odchodziła od ograniczeń, Nintendo dalej się upierało, że nie zagramy sobie na Palowskim sprzęcie w grę z NTSC i na odwrót. Dlatego też m.in. Wii było tak chętnie soft-modowane, chociaż powodów oczywiście takiego podejścia było znacznie więcej. Scena Wii tak prężnie działała, że po dziś dzień Wii, dzięki moderom, uchodzi za jedną z najlepszych konsol do emulacji starych sprzętów. Wiele gier otrzymało fanowskie rozszerzenia, a konsola dodatkową funkcjonalność – odtwarza DVD. Tak, Wii bez „usprawnień” nie pozwalał na takie luksusy. Co zaskakujące, na Wii były dostępne oficjalnie Crunchyroll oraz Netflix, czyli coś, czego wciąż nie możemy doczekać się na Switchu.

Przynajmniej w kwestii nośników Nintendo przestało wydziwiać i postawiło na swój format bliźniaczo podobny do DVD, obsługujący płyty dwuwarstwowe do 9 GB. Starsze modele czasem miewały problemy również z czytaniem płyt Dual Layer. Osobiście nigdy nie miałem kłopotów w tej kwestii, ale najwidoczniej trudności musiały być na tyle poważne i liczne, że Nintendo nawet zareagowało. Tak przynajmniej interpretuję powstanie oficjalnego zestawu Wii Lens Cleaning Kit, służący do czyszczenia lasera wewnątrz konsoli.

O wyglądzie się nie dyskutuje

Wejścia i porty z tyłu konsoli Nintendo Wii
Porty z tyłu Nintendo Wii i proste rozwiązanie, jak podpiąć się przez kabel HDMI

Jakby się przyjrzeć, Wii nie wygląda tak spektakularnie jak poprzednik, lecz nie można powiedzieć, że jest brzydkie. Jest po prostu schludne i takie zwyczajne. Podłużne o wymiarach 44 mm szerokości, 157 mm wysokości i 215,4 mm długości. Przód zawiera przycisk zasilania, restartu oraz wysuwania płyt. Pod klapką jest jeszcze dodatkowy do parowania Wii-lotów po Bluetooth oraz slot na karty SD. Tył kryje w sobie dwa porty USB, wyjście komponentowe i osobne kompozytowe. Nowością jest wejście na sensor bar. Na końcu po lewej stronie mamy wejście na zasilacz.

Coraz to większa kastracja

Wsteczna kompatybilność w Nintendo Wii
Pierwsza wersja Wii pozwalała na wsteczną kompatybilność z Gackiem

Teraz sobie porozmawiamy o różnych wersjach konsoli. Skupimy się na wizualnych aspektach bez patrzenia, jaki kod seryjny ma dany model. Najstarsza wersja posiada cały panel boczny, pozwalający podłączyć wszystko, co niezbędnie, żeby zagrać sobie w gierki z GameCube’a. Co ciekawe, niektóre gry z Wii umożliwiały normalne granie na padach z gacka zamiast Wii-locie. Niestety w następnej wersji, zwanej potocznie Family Edition, wszystko to poszło się potocznie „kochać”. Zmieniło się również nieznacznie logo Wii. Już totalnym kastratem wydaje się ostatnia wersja Mini, wyglądająca niczym pudełko śniadaniowe. Tak, wyglądem może się podobać, lecz Nintendo poszło już po totalnej bandzie, usuwając wejście komponentowe, slot na karty SD, wejścia USB czy możliwość łączności Wi-Fi. Sprzęt przeznaczony tylko dla najbardziej zagorzałych koneserów. Do postawienia na półce.

O Wii-locie oraz innych „zabawkach”

No dobrze, ale to nie w bebechach Wii kryła się obietnica nowego, lepszego gameingu. Ta kryła się w kontrolerze i sposobie grania. Od teraz granie stało się bardziej family friendly doświadczeniem dzięki Wii lotowi, zachęcając przy tym do większego zaangażowania poprzez ruch.

Wiiloty do konsoli Nintendo Wii
Tył i przód wii lota

Wiilot wyglądał niepozornie i swoją budową przypominał prędzej pilota, niż tradycyjnego pada. Z frontu posiadał 7 przycisków, z czego zaledwie 5 do wykorzystania bezpośrednio w grach. Po drugiej stronie skrywał się klawisz spustu (B) i slot na baterie. Wii lot nawet nie posiadał analoga, a zaledwie sztywno pracujący krzyżak. Na pierwszy rzut oka można stwierdzić ze zdziwieniem – co to za badziew? Gdzie ta nowość i powiew świeżości? Takowej można było się doszukiwać w sensorze podczerwieni z przodu urządzenia, który wymagał do poprawnego działania sensor bara umiejscowionego pod lub nad telewizorem.

Niezłym bajerem był umiejscowiony pod przyciskiem Home głośniczek. Nie był on najwyższych lotów, ale pomagał lepiej się wczuć w część produkcji, poprzez wydawanie różnych dźwięków, np. przeładowania broni czy rozmów telefonicznych.

Wii motion plus oraz nunchuck do Nintendo Wii
Wii motion plus oraz nunchuck

Nie da się również nie wspomnieć o istotnym porcie, który rozszerzał funkcjonalność Wii Lota. Najpopularniejszą przystawką był Nunchuck, znany pieszczotliwie jako grucha, zawierający dwa dodatkowe przyciski, analog oraz sensor ruchu. Również przez ten port były podpinane pady przeznaczone dla Wii, takie jak Classic Controller czy Classic Controller Pro. Nie można również zapomnieć o dodatkowej przystawce Motion Plus, poprawiającej precyzję kontrolera, wydłużającej Wii Lota do niebotycznych rozmiarów.

W późniejszym czasie można było kupić Wii loty już z wbudowanym modułem w normalnych wymiarach. Była to o tyle ważna przystawka, że część gier nie działała bez takowej, w tym system seller jak The Legend of Zelda: Skyward Sword. Co ciekawe, nawet na następcy, czyli WiiU, pojawiły się tytuły, które wymagały tej dodatkowej przystawki.

mata do ćwiczeń Nintendo Wii - balance board
Wii Balance Board

Na Wii ukazało się również kilka ciekawych urządzeń peryferyjnych. Najbardziej rozpoznawalna to Wii Balance Board. Mata do ćwiczeń, która współpracowało z wieloma grami, ale prawdziwy potencjał zdołała wykorzystać tylko w grach z serii Wii Fit. W ramach ciekawostki można wspomnieć m.in o pluszowym bobasie wykorzystywanym w Babysiting Mama czy stacjonarnym rowerze, potrzebnym do grania w kiepskie CyberBike. Definitywnie za czasów Wii deweloperzy mieli ułańską fantazję, nie ograniczając się wyłącznie do kolejnych gitar czy mikrofonów 😉

Gierki! Przecież to o nie chodzi!

W końcu nadszedł czas, by skupić na tym, co lubię najbardziej. Grach. Utarło się przekonanie, że Wii nie ma nic do zaoferowania hardkorowym graczom, gdyż sprzęt został zdominowany przez Wii Sports i casualowe crapy, celujące w niedzielnych graczy. W skrócie postaram się nakreślić kilka tytułów, które zrywają z tym krzywdzącym stereotypem. Uwaga, będzie sporo niszowych tytułów, aczkolwiek z czasem przejdziemy do nieco bardziej znanych wszystkim rejonów.

Gry na Wii niedostępne w regionie PAL

Gra project Zero 4 na Nintendo Wii
Project Zero 4

Zaczniemy od tytułów, które z różnych powodów nie dostały szansy na PAL-owskie wydania, przez co żeby w nie zagrać u nas, trzeba było troszkę kombinować z soft-modowaniem czy nawet patchowaniem gier. Jednym z boleśniejszych przykładów jest Fatal Frame: Mask of the Lunar Eclipse, znane także jako Project Zero 4. Jest to kontynuacja znanej serii horrorów. Ależ to była fantastyczna gra! Szkopuł w tym, że dostępna tylko w Japonii w ich rodzinnym, „zakrzaczowanym” języku. Na szczęście do gry wyszła anglojęzyczna łatka, no ale wiadomo – to wymagało ingerencji w software zarówno gry, jak i konsoli. Na szczęście całkiem udany remake dwójki już trafił do nas bez przeszkód, chociaż nie robił już takiego efektu WOW, jak niegdyś. Ot, zmieniono kamerę i dodano kilka zakończeń względem oryginału.

Ogólnie na Wii, wbrew pozorom, zadomowiło się wiele tytułów, ocierających się o tematykę horrorową, mających niewiele wspólnego z „dziecinnością”. Wiadomo, część z nich to były celowniczki, jak spin offy Resident Evil czy House of the Dead, które i tak później dostały swoje konwersje na inne konsole. Nie mniej jednak, często to na Wii grało się w takowe najprzyjemniej, ze względu na wsparcie kontrolera ruchowego, jak np. Sillent Hill Shareded Memories. Ciekawostką jest również Night of the Sacrifice: Ikenie no yoru ze względu na to, że można było wykorzystać Balance Board do przemieszczania się. Poza tym był to zwykły przeciętniak niewart uwagi. Tym bardziej, że ukazał się tylko w Japonii.

Na podobnej zasadzie z patchami do japońskich gier można zagrać w jeszcze dwa tytuły wydane przez Nintendo. Obawiam się jedynie, że niewiele mogą Wam takowe mówić. Zangeki no Reginleiv jest tytułem typu musou, gdzie siekamy potwory w ilościach hurtowych. Gra była chwalona za niezłą implementację motion plus oraz tryb coop. Grze oberwało się natomiast za sporą powtarzalność.

Wciąż importy, ale już bardziej zrozumiałe

Na koniec sekcji importowej wspomnę o dwóch grach, gdzie już nie trzeba tak kombinować z dodatkowych tłumaczeniem, gdyż są dostępnie w zrozumiałym języku. Dalej w NTSC, ale już USA.

Excitebots: Trick Racing jest nieoficjalnym sequelem do Excite Truck, gdzie zamiast samochodów terenowych ściągamy się na złamanie karku dziwnymi robotami o kształcie żuków, żab itd. Sama zabawa jest za to już nieco bardziej konwencjonalna i na wskroś arcade’owa.

Osobiście uważam, że większą stratą dla osób niechcących ingerować w zabezpieczenia Wii, jest brak Europejskiego wydania Trauma Team, czyli kontynuacji swego czasu dość popularnej serii Atlusa – Trauma Center. Trauma Center pozwalała wcielić się w lekarzy o różnych specjalizacjach, a naszym głównym zadaniem jest ratowanie życia na stole operacyjnym. Ta odsłona dodała również ciekawy wątek przygodowo-detektywistyczny, przypominający nieco to, co robiliśmy między rozprawami sądowymi w Phoenix Wright. Bez wątpienia fantastyczna gra, której warto dać szansę.

Wii to definicja szaleństwa

Definitywnie Nintendo Wii było domem dla sporej tzw. Japońszczyzny. Niemałą dozą uznania cieszy się w tym gronie Fragile Dreams: Farewell Ruins of the Moon. Gra osadzona w realiach postapo, zahaczająca o dramat psychologiczny połączony z horrorem. Ciekawy produkt od strony prowadzenia historii. Nieco szkoda, że ma niewiele do zaoferowania pod względem rozgrywki.

Totalnym przeciwieństwem jest Disaster Day of Crisis, który fabularnie jest durnowaty do kwadratu. Trochę to dziwi, ponieważ za tytuł odpowiadają twórcy Xenoblade. Za to mieszanka gry survivalowej, przygodówki i celowniczka sprawia, że ciężko jest przejść obok tego tytułu obojętnie. Chociaż wiadomo – u każdego może wzbudzać inne odczucia – nie zawsze pozytywne.

Sentymentalnie i z dużym pośpiechem

Jeżeli ktoś wspomina z rozrzewnieniem Vagrant Story, to na Wii ukazała się duchowa kontynuacja tego hiciora, pod nazwą The Last Story. Co prawda, nie jest to najlepsze dzieło w portfolio Hironobu Sakaguchiego w gatunku Action RPG, ale nie da się odmówić tej grze niesamowitego uroku. Tym bardziej, gdy klimat podkręcany jest fantastyczną muzyką skomponowaną przez samego mistrza Nobuo Uematsu.

The last story Wii
Cacuszko Pawła

Pandora Tower też można sklasyfikować jako Action RPG, jednak tutaj uderzamy już w nieco mroczniejsze klimaty. Czuć w tym tytule pewną budżetowość. Wiele lokacji jest poddawanych recyklingowi. Dodatkowo gra jest jednym wielkim speed runem i walką z czasem, co nie pomaga w czerpaniu całej przyjemności z zabawy. Nie da się jednak zaprzeczyć, że jest to twór ciekawy i wyjątkowy. Tym bardziej, że mamy kilka dostępnych zakończeń, co dodatkowo może zachęcać do dłuższego obcowania z Pandora Tower.

Zaprzepaszczony potencjał Wii

Wbrew panującej opinii kontrolery do Wii świetnie nadają się do strzelanek. Problem w tym, że niekiedy trzeba umieć sobie takowe odpowiednio skalibrować, spośród multum – niekoniecznie zrozumiałych – opcji. W przeciwnym razie można szybko się odbić i zniechęcić. Mimo iż w tej konsoli drzemał potencjał, żeby nawiązać do czasów świetności N64 w tym gatunku, tak nie było dużo chętnych na tworzenie gier tego typu. Activision wydawało swoje okrojone wersje Call of Duty plus Remake Goldeneye. Były też dwie odsłony Conduita, ale ciężko było tu mówić o hiciorach na miarę konkurencyjnego Halo czy przynajmniej Killzone.

O wiele lepiej radził sobie w kwestii First Persion Adventure. Tutaj bryluje fantastyczne Metroid Prime 3 i konwersje poprzednich odsłon, przystosowane do nowych kontrolerów. W podobny gatunek, ale w bardziej westernowych klimatach, celował Red Steel 2, skutecznie odcinając się od nieszczególnie udanej pierwszej osłony. Jedyną przeszkodą w cieszeniu się tą produkcją może być konieczność posiadania przystawki motion plus lub Wiilota z wbudowanym dodatkiem.

Marianik zawsze mile widziany

Gier z Marianem na Wii wyszło sporo, ale nad częścią sportówek nie będę się pochylać. Jedynie Mario Strikers Charged Football lekko wybija się nieco ponad średnią. Tak samo, jak Mario Kart Wii, mimo że nie był już takim powiewem świeżości, co Double Dash z Gacka. New super Mario Bros Wii też nie grzeszył rewolucyjnością, lecz jako klasyczny platformer daje radę po dziś dzień. Większymi rarytasami są oczywiście Mario Galaxy 1 i 2. Jedynka dostała swoją reedycję na Switcha. Dwójka jeszcze się tego nie doczekała, co jest dużą stratą, gdyż uważam, że jest jeszcze lepsza od pierwowzoru. Ukrytą perełką jest Super Paper Mario, które w wielu aspektach zaskakuje. Na przykład w kwestii dojrzałości niektórych żartów. Z całego serduszka polecam.

gry na psp, ps, wii i ps4
Kolejne exy z Wii

Jeżeli chodzi o gry z gatunku party games, to ponownie trzeba wspomnieć o… Mario! Z tą różnicą, że tym razem z dopiskiem Party o numerze 8 i 9. Ja dołożę od siebie dodatkowo Wii Party, które wygląda niepozornie, ale również świetnie się nadaje. Grzechem w tym miejscu byłoby nie wspomnieć o legendarnym tenisie z Wii Sports, gdzie ludzie, przez nieuwagę, co chwila robili sobie krzywdę – sobie oraz obiektom wokoło 😀 Wisienką na torcie jest Wario Ware Smooth Moves.

Ta sama nazwa – inna, lepsza gra

Za ciekawe przypadki gier należy uznać Driver: San Francisco oraz Prince of Persia: Forgotten Sands, gdyż są to zupełnie inne produkty względem wydań na mocniejsze konsole. Spokojnie, nie uciekajcie! Wiem, że przeważnie pod takimi zabiegami kryją się totalnie crapy (np. Need For Speed Hot Pursuit), ale teraz opiszę wyjątki od reguły. BA! Jeżeli chodzi o księcia Persji, to zaryzykowałbym, że wersja na Wii jest najlepszą z wszystkich edycji (było ich w sumie 4). Przede wszystkim cechuje się ciekawymi zagadkami oraz najbardziej nawiązuje swoim poziomem do legendarnej trylogii czasu. Ponoć pod podobny schemat podpadają jeszcze NFS Nitro, Mushroom Man oraz MySims Kingdom, aczkolwiek w tej kwestii akurat nie zweryfikuję, gdyż nie było mi nigdy dane osobiście tych gier ograć  😉

Smutny zgon Wii Shop

Reliktem przeszłości, o którym warto wspomnieć, są dawno zaorane usługi sieciowe. Pominę kanały informacyjne oraz pogodowe, a skupię się na Wii Shopie. Była to platforma dystrybucyjna Big N, na której można było sobie kupować klasyki nie tylko z konsol Nintendo od NES-a do N64, ale również cacuszek z Master System, Mega Drive, Neo Geo czy Turgobrafix. Było to również miejsce, gdzie można było sobie zakupić DLC do interesujących nas gier (rzadko spotykane) oraz gierki z programu Wii Ware.

Przód konsoli Nintendo Wii
Karty SD umożliwiały przechowywanie gier zakupionych w Wii Shop

Największym ograniczeniem tej formy dystrybucji był fakt, że żadna gra nie mogła mieć więcej niż 40 MB. Przy takim odgórnym ograniczeniom nie mogliśmy liczyć na zakup normalnej, pełnoprawnej gry, która często zajmowała kilka GB. Nie oznacza to zaraz, że na Wii Ware brakowało dobrych gier. Tytuły pokroju Castlevania Rebirth, Lost Worlds, World of Goo itd. skutecznie zaprzeczają temu stwierdzeniu. Niestety, o ile część dobroci doczekała się konwersji na inne platformy, o tyle część towarzystwa poszła na dno wraz ze śmiercią Wii shop. Efekt z tego taki, że np. w Castlevania Rebirth, Fast Racing Neo czy Jett Rocket nie da się w żaden sposób kupić i trzeba kombinować z… zgadliście! Przerabianiem konsoli lub emulatorami na PC.

Cała masa gier do ogrania!

Prawda jest taka, że tytułów, w które warto zagrać albo chociaż wspomnieć w przypadku Wii jest całe multum, ale obawiam się, że ten tekst wtedy mógłby się dłużyć w nieskończoność. Z tej racji postanowiłem sporządzić listę z wartymi ogrania tytułami. Przypominam, że wypisuję tutaj gry z głównym naciskiem na exy Wii.

Wii wiecznie żywe

Rodea the Sky Soldier na Nintendo Wii U
Zbiorcze wydanie gry Rodea

Ciężko powiedzieć kiedy Wii oficjalnie umarło. Dla niektórych było to zaprzestanie produkcji, dla innych wyłączenie usług sieciowych. Prawdą jest jednak, iż ostatni wysyp poważnych premier mieliśmy w 2012, a później przyszły lata posuchy. Mimo to, taneczna seria Just Dance została wstrzymana wraz z numerkiem 2020 w tytule. Ważnym odnotowania również tytułem jest Rodea the Sky Soldier z 2015 roku. Wersja na Wii jest naprawdę kompetentnym platformerem twórców legendarnego Nights: Into Dreams. Niestety żeby się o tym przekonać, trzeba nabyć limitowaną wersję edycji na WiiU, do której dodawana jest ta dużo lepsza i „właściwa” produkcja. Naprawdę kuriozalna sytuacja.

Podsumowanie

Mimo iż na Wii zagościło mnóstwo gniotów, a nacisk na kontrolery ruchowe nie każdemu tytułowi wyszło na dobre, muszę stwierdzić, że to naprawdę kawał dobrego sprzętu. Sprzętu, który nie tylko bronił się ciekawym pomysłem na siebie, ale również – przede wszystkim – pokaźną biblioteką wartych uwagi gier. Chciałbym to samo móc napisać o następcy, lecz to już dywagacje na osobny wpis. Wiadomo, wraz z migracją gier na inne konsole czy wyłączeniem usług sieciowych Wii utraciło nieco ze swojego blasku, jednak dalej uważam, że to fantastyczny sprzęt, który zapisał się złotymi zgłoskami.