Serpent Rogue to mocno przekombinowany rogalik od ukraińskiego studia Sengi Games. Jeśli lubisz nieszablonowe gry z masą patentów do odkrycia w świecie fantasy, to już teraz zastanów się nad zakupem. Osobiście podchodziłem do Serpent Rogue na Xbox Series S bardzo sceptycznie. W zasadzie moje pierwsze wrażenie i myśl o tej grze to było „Po co ktoś miałby w to grać?”. Kilkadziesiąt minut później już wiedziałem – gra nie jest wybitna, ale ma to COŚ.
To jest dobre: Mocno rozbudowane mechaniki i intrygujący świat gry
To jest słabe: Niektóre elementy gry potrafią zniechęcać do dalszej zabawy

Piguła:
- Gra od Sengi Games – wydawca Team 17,
- postać gracza to alchemik czynnie wykonujący swój zawód,
- Serpent Rogue powstało na silniku Unity w technologii Cell Shading,
- gra posiada „cykle” zmieniające mapę gry,
- tu nie ma samouczka… Do wszystkiego musisz dojść sam.

O co tu chodzi?
Serpent Rogue nie serwuje wymyślnej i zawiłej fabuły. Tutaj jest prosto – jako alchemik trafiasz do świata trawionego przez zarazę/spaczenie… zwał jak zwał, twoim zadaniem jest zbadanie problemu i rozwiązanie go. Zdradzę tylko, że będziesz musiał dorwać pewnego Łotra, który siedzi gdzieś na szczycie Góry Morbus. Nic odkrywczego i specjalnie ciekawego, bo też nie na tym skupi się gra.
Alchemiczny świat Serpent Rogue
Wyobraź sobie, że jesteś alchemikiem. Człowiekiem, który z definicji bada, tworzy i stara się odkryć teoretycznie niemożliwe rzeczy. W świat Serpent Rogue wchodzisz bez przygotowania i to praktycznie od razu na głęboką wodę. Jest to dosyć ryzykowny zabieg dewelopera, a jednocześnie bodziec do samodzielnego próbowania i odkrywania gry.

Podczas rozgrywki zbierasz masę przedmiotów, składników, etc. Ze zgromadzonych i zbadanych zapasów możesz uwarzyć eliksiry o najróżniejszych właściwościach lub przyrządzić np. jedzenie (postać gracza musi, a raczej powinna jeść). Eliksiry dają też możliwość przeobrażenia postaci i przybranie wizerunku i atrybutów bestii. Ciekawe, ale moim zdaniem niepotrzebne. Bardziej interesujące było dla mnie oswajanie i pielęgnowanie bestii oraz nieumarłych. Trochę tak jakby mieć własnego zombie.
Wspomniałem o mechanice tworzenia (crafting), ale musisz wiedzieć, że na tym nie kończy się mechanika Serpent Rogue. Gra często zaskakuje pewnymi smaczkami, których próżno szukać we współczesnych tytułach stawiających na efektowaną i bezstresową rozrywkę.

Przyjemne dla oka
Serpent Rogue prezentuje się oszczędnie, bez szalonych efektów graficznych czy ultrarealistycznych modeli postaci i obiektów. To jest po prostu silnik Unity ze wszystkim, co można z niego wyciągnąć + maskowanie tego, co brzydkie, grafiką Cell Shading. Od lat wszyscy wiedzą, że Cell Shading to bardzo bezpieczna technika, która wygląda dobrze. Sam pomyśl – była kiedyś jakaś kiepsko wyglądająca gra w Cell Shading? No nie wydaje mi się.
Ok, ale prócz tego warto wspomnieć o designie, który prócz typowych elementów fantasy ma w sobie pewne nutki przywołujące Wiktoriańską Anglię, delikatne nawiązania stylistyczne do BloodBorne. Ba! Postać, którą grasz, to w rzeczy samej ikoniczny Doktor Plagi z charakterystyczną maską/dziobem. Jest ok, spoko to wygląda.

Dobra, ale po co grać w Serpent Rogue?
Gra jest specyficzna. Nie odkrywa niczego nowego, nie zachęca do grania w jakiś mocno atrakcyjny sposób i nie jest za specjalnie ciekawa. To o co tu chodzi? To jest jakiś fenomen, a może gniot, któremu żal dać niską ocenę? To skomplikowane. Generalnie wszystko w Serpent Rogue się zgadza. Tytuł jest poprawny z każdej strony. Problemem jest to, iż na taką grę trzeba mieć ochotę i zajawkę.
Jeśli kochasz poznawać, eksplorować, badać, testować i czerpiesz przyjemność z samodzielnego pokonywania kolejnych wyzwań, to tak. Serpent Rogue jest dla Ciebie. Z kolei jeśli szukasz gry, gdzie nie wymaga się od gracza myślenia, planowania, czy analizowania… odpuść.

Serpent Rogue to nie jest smaczny i atrakcyjny fastfood jakich wiele. To danie typu slow food o smaku, który doceni amator nietuzinkowych połączeń i rozwiązań.