Zmęczony? Posłuchaj tekstu!
Getting your Trinity Audio player ready...

Tak prawdę mówiąc, Fire Emblem: Three Houses jest jedną z moich ulubionych gier na Switcha. Do tego stopnia, że na wiadomość o nowej odsłonie jarałem się jak pochodnia. Nie wiem nawet, czy momentami nie bardziej, niż czymkolwiek związanego z Mario czy Zeldą. Może to też wynikało z faktu, że od zapowiedzi nowej odsłony aż do samej premiery minęło stosunkowo niewiele czasu, biorąc w wszystkich z zaskoczenia. Czy Fire Emblem Engage dorównuje swojemu poprzednikowi, czy okaże się sequelem na siłę?

To jest dobre: Świadomość, że seria Fire Emblem się rozwija i czuć większy budżet
To jest słabe: Konieczny grind na wyższych poziomach trudności. Opakowanie gry wygląda, jakby był to jakiś fanowski bootleg 😉

Piguła

  • Fire Emblem: Engage gwarantuje minimum 20 godzin zabawy;
  • Nowa mechanika pierścieni prezentuje się bardzo widowiskowo;
  • Gra wygląda zaskakująco ładnie;
  • Część podjętych decyzji artystycznych wydaje mi się chybiona.
Ekran tytułowy Fire Emblem Engage

Fabuła gry umiejscowiona jest w fikcyjnym kontynencie Elyos. Tysiąc lat wcześniej zjednoczone siły wszystkich królestw pokonały upadłego smoka Sombrona. Wiadomo, nic nie trwa wiecznie i ktoś postanowił wskrzesić złola. Teraz my (jako Alear) musimy znowu wysłać go w zaświaty. Po drodze przemierzymy świat rosnąc w siłę, zdobywając nowych sojuszników i zdobywając 12 emblem ringów.

Marszczę czoło z zażenowania

Cóż, jako że z Fire Emblem jestem nie od dziś, przywykłem, że scenariusz nie jest mocną odsłoną tych gier. W Three Houses jeszcze wypadał godnie. Niestety w Engage jednak wracamy z podwójną dawką cringe’u w dialogach. Jeszcze gorzej, że część bohaterek jest ubrana, jakby urwały się z hentai, co jeszcze bardziej odkleja od jakiejkolwiek powagi. Jestem też przeciwnikiem fan serwisu, bo inaczej nie da się nazwać wprowadzenia legendarnych bohaterów w postaci dusz połączonymi z pierścieniami.

Niby fajnie ujrzeć stare twarze czy lokacje, aczkolwiek czasem czuję się, jakby ktoś na siłę próbował mnie uszczęśliwiać. Zbyt często brakuje jakiegokolwiek sensu. Coś na zasadzie tego, co Disney (przeważnie) uskutecznia z gwiezdnymi wojnami. No niech fani mają i się jarają. Nie ze mną te numery.

postać w negliżu w Fire Emblem Engage
Idealny pancerz bojowy 😉

Mięsko w Fire Emblem Engage

Dla przypomnienia Fire Emblem jest przedstawicielem gatunku SRPG, czyli gry strategiczno-turowej z elementami rozwoju postaci.  W teorii system walki jest prosty jak konstrukcja cepa i opiera się na zasadach podobnych do papier, kamień, nożyce, tylko w bezpośrednim przełożeniu na miecz, topór, włócznie. To tyle w  teorii, bo tak naprawdę jeszcze dochodzą łuki, magia. Nie wspominając o różnego rodzaju stworzeniach, którymi możemy się przemieszczać szybciej zarówno ziemią, jak i powietrzem. Dużą role także odgrywają klasy i umiejętności postaci. 

Widok izometryczny w Fire Emblem Engage
Widok pola bitwy

Największą nowością są oczywiście Emblem Ringi z zaklętymi duszami wojowników. Większość z nich oczywiście jest nastawione na ofensywę, ale też nie można nie docenić takich, które podbijają statystyki czy pozwalają na wykonanie „darmowego” ruchu. Nowości nie odmieniają w sposób diametralny rozgrywki. Zaliczamy po prostu drobną ewolucję. Nie zmienia to faktu, że jeżeli chodzi o część bitewną, to i tak nie potrzebowaliśmy tworzenia koła na nowo, gdyż zawsze ta część rozgrywki była „najmjodniejsza”. Miło z pewnością, że teraz nieco przebudowano sposób zużywania się broni czy movement jednostek, ale to detale. Gra dość dobrze weryfikuje nasz kunszt taktyczny, chociaż trzeba przyznać, że czasem nie jest w tym zbyt uczciwa. Na nasze szczęście mechanika cofania czasu również jest dostępna w tej odsłonie.

Baza wypadowa w Fire Emblem Engage
Somniel w pełnej krasie

Poza potyczkami gra została dość konkretnie obudowana innymi aktywnościami. Powiedziałbym nawet, że aż za bardzo. Tym razem, zamiast akademii, otrzymujemy swoją bazę nazywaną Somniel, gdzie możemy np. robić zakupy, ćwiczyć między sobą, gotować, łowić ryby itd. Ba! Nawet możemy pieścić pupila. Nie powiem – ma to swój urok, jednak uważam, że troszkę za dużo jest tych śmieciowych rzeczy. W teorii zawsze można byłoby powiedzieć, że większość jest opcjonalna. Problem w tym, że na poziomie hard w trybie classic, każdy zgon jest permanentny i nie ma zmiłuj. Niestety trzeba te nudne czynności wykonywać i grindować, bo gra naprawdę potrafi dać w kość. Tym bardziej, że na tym poziome trudności cofanie czasu jest limitowane i nie można pozwolić sobie na zbyt dużo błędów.

Ćwiczenia w Fire Emblem Engage
Jedna z wielu pobocznych czynności

Tym bardziej czuję się zniesmaczony, gdyż o ile element budowania relacji jest dość rozbudowany, o tyle został nieco okrojony względem Tree Houses, gdzie zamiast monotonnych mini gier, wolałem pójść na herbatkę. Nie mówiąc o tym, że sobie już nie poromansujemy. Ogólnie rzecz biorąc, najmniej lubianą czynnością są dla mnie triale, gdzie zdobywamy materiały do rozwoju broni specjalnych, wprowadzając jeszcze większy zamęt. Coś to poszło nie w tym kierunku, gdzie trzeba. Może z czasem zmienię zdanie, gdy odkryję w sobie twórczą smykałkę z racji, iż jest też dostępny edytor map.

Jest na czym oko zawiesić

Pomimo tego, że Fire Emblem to tylko gra taktyczna, to muszę z czystym serduszkiem przyznać, że momentami wygląda fantastycznie. Ok, pole bitwy z rzutu izometrycznego nie powala szczegółami, ale sceny potyczek wyglądają miodne. W szczególności ataki specjalne. Co prawda w pewnym momencie zrezygnowałem z tych animacji w celu przyśpieszenia rozgrywki (recenzja sama się nie napisze, a grę ukończyć trzeba), tak serce mnie bolało za każdym razem, na myśl, co tracę.

Muszę też pochwalić, że w przeciwieństwie do poprzedniej odsłony, tutaj nie uświadczyłem zbyt częstych dropów animacji, trzymając przez 99% czasu stabilne 30 klatek. Jedynie, do czego mógłbym się przyczepić, to dystans rysowania, lecz to naprawdę drobny, mało istotny problem. Trzeba przyznać, że seria FE w tej kwestii naprawę wyewoluowało z brzydkiego kaczątka w urodziwego łabędzie.

Uszy więdną

Co do oprawy audio już muszę przystopować z pochlebstwami. Duży plus, że nagrano zadziwiająco dużo linii dialogowych. Szkoda tylko, że jakość pisania niektórych dialogów czy poziom talentu aktorów głosowych pozostawia wiele do życzenia. Na szczęście przełączenie się na japoński dubbing nieco odkręca ten problem. Muzyka nie zapada tak w pamięć, jak poprzednio, aczkolwiek bez problemu potrafię przywołać ze dwa utwory, więc i tak jestem usatysfakcjonowany.

bitwa w Fire Emblem Engage

Spoko, ale…

Jak odbieram Fire Emblem Engage? Cóż, na pewno nie jako GOTY. Z FE jest trochę tak, że po rewolucyjnych odsłonach, wznoszących serię na nowy poziom (Path of Radiance, Awakening, Tree Houses), przychodzą te po prostu niezłe i rzemieślniczo poprawnie wykonane, ale nieco bez ikry (Radiant Dawn, Birthright, Fates). Właśnie teraz recenzowany tytuł podchodzi pod drugą kategorię. Nie mówiąc, że sam kierunek zmian jest dla mnie co najmniej dyskusyjny i nieszczególnie mi leży.

Cooooooooo?

Wciąż otrzymujemy minimum 20 godzin wątku głównego, ale trochę czuć, że nie ma tego efektu WOW. No i na pewno też znacznie ucierpiało Replay value, gdyż teraz nie ma do dyspozycji żadnych rozgałęzień fabularnych. Jedyne dodatkowe zakończenie mamy wtedy, gdy damy ciała w ostatnim starciu, o co nieszczególnie trudno.

Mimo wszystko polecam. Niekonieczne tylko fanom gatunku i serii. Może Fire Emblem Engage nie jest żadnym objawieniem i mesjaszem, ale i tak przyjemnie mi się grało.

Za udostępnienie gry do testów dziękujemy dystrybutorowi, ConQuest Entertainment. Ocena bazuje na subiektywnej opinii recenzenta. Wydawca i jego partner PR nie mieli wpływu na wynik.

Fire Emblem Engage

230
7.8

Grafika/Dźwięk

8.0/10

Fabuła

6.0/10

Rozgrywka

8.5/10

Stosunek cena/jakość

8.5/10

Zalety

  • Widowiskowość starć
  • Mechanika potyczek
  • Długi czas zabawy

Wady

  • Zbyt dużo biustów i fanserwisu
  • Nie wszystkie zmiany wyszły serii na dobre
  • Brak różnych linii fabularnych